wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział IV - "Znam ten głos..."

- Halo? - Odezwał się męski, młody głos w komórce, kiedy wycierając mokre włosy traciłam nadzieję na usłyszenie czegoś więcej, niż tylko ten cholerny dźwięk łączenia. Jak na komendę rzuciłam ręcznik na kanapę, spoglądając za okno. Powoli przestawało padać.
- Z tej strony Katherina. Katherina April. Dodzwoniłam się może do Lucas'a Stares'a? - Chwilę trwała cisza, jednak miałam pewność, że rozmówca się nie rozłączył, gdyż słyszałam jego nierówny oddech. Po chwili jednak po drugiej stronie rozbrzmiał drżący głos.
- Tak. Tak, to ja. To naprawdę ty, Katherino? Chyba wieki minęły, nim ostatnim razem Cię słyszałem a co dopiero widziałem.
Wykorzystaj go. - Odezwał się mój wewnętrzny głos. Ta "zła strona mocy". Lucas był dobrym człowiekiem i najlepszym przyjacielem mojego ojca. Nie raz bawił się ze mną, gdy byłam mała a potem z Caroline. Obiecał, że zaopiekuje się nami w razie potrzeby, jednak po wypadku rodziców nie kontaktowałam się z nim ani razu.
- Tak, wiem. Miałam trochę problemów od śmierci rodziców - po drugiej stronie rozmówca zaśmiał się lekko.
- "Trochę"? To już dwa lata. Mogłaś zadzwonić do mnie, przecież wiesz, że bym pomógł tobie i twojej siostrze. Twój ojciec za życia nakazał mi zaopiekować się wami, gdyby coś się stało waszym rodzicom... A tak w ogóle, to jak wam się żyje? Dajesz sobie radę?
- Tak, wiem. Jak na razie chodzę do szkoły, załatwiłam sobie pracę i przeprowadziłyśmy się.
- Podaj dokładny adres to przyjadę.
- Później ci wyślę esemesa, zgoda? Muszę odebrać siostrę ze szkoły i iść do pracy. Później zadzwonię, pa - rozłączyłam się, rzucając tym razem telefon na kanapę. Migiem znalazłam się w swoim pokoju, pakując do sportowej torby strój służbowy. Na siebie zaś założyłam bordową bluzkę na ramiączkach, szare, lekko zwisające dresy, czarne tenisówki i szary, rozpinany sweter z wełny. Mając jeszcze godzinę czasu, wysuszyłam włosy, wyprostowałam i związałam w luźny warkocz, opadający na prawe ramię. Spojrzałam w lustro, po czym skrzywiłam się widząc swoją twarz. Siniaka pod okiem usilnie próbował zamaskować korektor, jednak na marne. Plaster przyklejony poziomo na nosie ukrywał rozciętą skórę, w paru innych miejscach na twarzy miałam lekkie zadrapania, gdyż wchodząc po stopniach na klatce schodowej, musiałam sobie dołożyć wywalając się. Tym razem żadna poręcz mnie nie uratowała, niestety. Mimo to i tak to plecy i brzuch prezentowały się najgorzej, gdyż prawie całe plecy i połowa brzucha pokryte były różnokolorowymi siniakami. No, przynajmniej mogę rzec, iż jestem niczym tęcza. Bardzo bolesna, tak na marginesie. Rozalia nie oszczędziła mnie. Poważnie, mogła darować sobie to wymachiwanie rękoma i nogami na wszystkie strony świata.
Schowałam komórkę do kieszeni dresów, zabierając ze sobą torbę i zamykając mieszkanie na klucz, wyszłam na ulicę. Szczęście, że chociaż Caroline ma blisko do szkoły, zaledwie piętnaście minut, w powolnym tempie. Jednak ja, jak to na prawdziwą sportsmenkę, którą nie byłam przystało, wzięłam rozbieg i już po chwili byłam pod szkolną bramą. Szczegółem było, iż miałam mroczki przed oczami, jakbym miała zaraz zemdleć i nie mogłam złapać tchu. Może i rozciągałam się w przeszłości, co teraz ułatwia mi życie, jednak nigdy nie przepadałam za żadnym rodzajem sportu.
    Do moich uszu dobiegł szkolny dzwonek, obwieszczający koniec lekcji. Usiadłam na pobliskiej ławce, wyczekując na swoją siostrę. Jakież było moje zdziwienie, gdy w drzwiach ukazała się owa osóbka w towarzystwie innych dziewczynek. A tak nie chciała się przeprowadzać...
Lekko zażenowana podniosłam się z ławki, kierując w stronę dziewczyn, kiedy dobiegł mnie zza pleców przyjazny, znany głos.
- Amelie! - Odwróciłam się, by dostrzec idącego w moim kierunku blondyna. Skądś go kojarzę, tylko skąd?
*Serio? Już go nie pamiętasz? To Nataniel, ty idiotko. Główny gospodarz w naszej budzie.*
Gdy chłopak spojrzał na mnie, na jego usta wpełzł lekki uśmiech.
- Cześć, Katherine. Co tu robisz?
- Ech, cześć. Czekam na siostrę, stoi tam z koleżankami - pokazałam palcem wskazującym na żegnające się ze sobą dziewczynki.
- O, to tak jak ja - kończąc te zdanie, dwie, małe siedmioletnie blondynki przybiegły do nas.
- To Amelie, moja młodsza siostra. Przywitaj się.
- Dzień dobry - odezwała się siostra blondyna. Miała, tak samo jak On, złote oczy i jasną cerę. Uśmiechała się pogodnie, skacząc spojrzeniem to na mnie, to na Caroline.
- Witaj, Amelie. Pewnie już się znacie. To moja siostra, Caroline - uch. Jak ja nie cierpię takiego zbędnego przedstawiania się. W końcu pewnie i tak nie będę spędzała czasu z Natanielem, a tym bardziej z jego siostrą. Po krótkiej rozmowie, Nataniel wraz z siostrą skierowali się w stronę czarnej limuzyny, zaś ja z siostrą w stronę naszego domu.
Żadna z nas się nie odzywała, jakoś nieszczególnie miałam ochotę na rozmowę z kimkolwiek, nawet z nią. Wyciągnęłam telefon, by sprawdzić godzinę. Za dziesięć szesnasta. Będąc na miejscu oddałam klucze do mieszkania siostrze i poinstruowałam, co ma zrobić w domu, po czym bez słowa ruszyłam w stronę swojego miejsca pracy.
        Ubrana w służbowy uniform przeglądałam się w dużym lustrze, w szatni. Gdy zegar wskazał godzinę szesnastą-trzydzieści, postanowiłam udać się do baru. Wcześniej przywitałam się jedynie z ochroniarzami i kelnerami, jednak dopiero gdy stanęłam za barem, spotkałam się z szefem.
- Jak zwykle punktualna - poklepał mnie po głowie w geście pochwały. - Ale... Co ci się stało? Ktoś cię napadł?
- Nie, niefortunnie znajoma ze szkoły na mnie spadła - wolałam darować sobie fakt, że sama podbiegłam pod nią, wręcz prosząc się o szkody cielesne.
- Aaach, rozumiem. Wybacz, po prostu myślałem... No rozumiesz - spojrzał na mnie niepewnie, drapiąc się w zakłopotaniu po karku.
      Po godzinie zaczęli przychodzić do klubu ludzie, najczęściej byli to jacyś "groźnie wyglądający bad-boy'e" albo kobiety ubrane niczym dziwki. Znudzona ludźmi przygotowywałam drinki i podawałam osobiście osobom siedzącym przy barze, za którym stałam, albo czekałam na kelnerów.
- Przepraszam, mogę coś zamówić? - Usłyszałam dziwnie znajomy głos po mojej lewej. Byłam zajęta klientami z prawej strony, dlatego nie zauważyłam gdy dosiadła się nowa osoba.
- Tak, już jestem. Co po... - Spojrzałam na danego osobnika, którego uśmiech na mój widok się pogłębił, zaś w oczach zauważyłam radosne ogniki.
- D-Dake?! - Zdążyłam wydusić nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.
- Witaj, Kath. Dawno żeśmy się nie widzieli.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział III - Doprawdy dziwni ludzie.

* Biegnąc kwiecistą łąką pośród tych wszystkich kwiatów, zauważyłam trzy sylwetki. Rozalię, Lysandra oraz Kastiela. Siedzieli na rozłożonym kocu ciesząc się ciepłem lata, śmiali się, rozmawiali, jednak nic nie dane było mi usłyszeć. Im podchodziłam bliżej, tym bardziej się oddalałam. Po pewnym momencie byłam już w całkowicie innym miejscu. A dokładniej, w lesie. Gęsta mgła unosiła się wysoko, przyprawiając mnie o gęsią skórkę, nie widać było ani jednego promyka słońca.
Wokół mnie pojawiło się pełno drabin, o różnych wielkościach. "Co do...", zdążyłam wypowiedzieć, gdy te zaczęły zwalać się na mnie.
Ruszyłam się w końcu z miejsca, uciekając przed goniącą mnie żywą, Slenderdrabiną. Poczułam pstryknięcie w czoło, zaraz po tym pulsujący ból w danym miejscu... Chwila, co? *
       Zerwałam się do siadu, jednak nie przemyślałam tego dobrze, bo zderzyłam się z czyjąś głową, po czym wróciłam do poprzedniej pozycji, leżącej. Złapałam się za głowę, słysząc przekleństwa rzucane pod nosem przez znany mi głos. Rozchyliłam ponownie powieki, by zauważyć blado uśmiechniętą Rozalię, siedzącą tuż obok mnie, złapanego za głowę - i klnącego na wszystko i wszystkich - Kastiela, i próbującego go uspokoić Lysandra. W całym pomieszczeniu było bardzo jasno, gdyż jakiś kretyn, zgaduję, że Kastiel, postanowił po włączać pełno lamp. Dopiero po chwili dotarło do mnie, iż leżę na łóżku, w gabinecie pielęgniarki. Skąd taki wniosek? Ano, tylko jeden pokój w szkole posiada takie łóżko, a nawet kilka, do tego waga, szafki z przeróżnymi lekami i bandażami, kartki wypisywane przez pielęgniarkę jako zwolnienia...
- Co ja tu robię? - Udało mi się wydusić po chwili otumanienia.
- Wiesz... Łapiąc mnie, gdy spadałam z drabiny, sama zarobiłaś parę siniaków, do tego uderzyłaś się głową w podłogę i zemdlałaś...- Zaczęła tłumaczyć zawstydzona białowłosa. - Dziękuję, ale nie musiałaś, to ja powinnam teraz leżeć tutaj, a nie ty!
- Fakt, głupie posunięcie - wtrącił się czerwonowłosy, za co zarobił od przyjaciela w łeb.
- Kastiel! - Rozalia zgromiła buntownika spojrzeniem, na co ten się jeszcze głośniej wydarł.
- No co?! Taka prawda! Trzeba myśleć, żeby nie sprowadzać na siebie problemów - ignorując ich dalszą wymianę zdań, spojrzałam w stojące lustro naprzeciwko łóżka. Włosy miałam lekko potargane, pod okiem śliwę, zaś na nosie czerwoną pręgę. Zapewne przecięłam sobie skórę, tylko jak? Z przyglądania się w lustrze wyrwał mnie czyiś dotyk na ramieniu. Odruchowo zwróciłam głowę w tę stronę, by dostrzec lekko uśmiechającego się białowłosego.
- Jak się czujesz? - Spytał łagodnie, ignorując nadal kłócących się przyjaciół.
- Jak ktoś, kto stracił przytomność po zderzeniu się głową z podłogą, a teraz musi wysłuchiwać kłótni na poziomie podstawówki - wypowiadając drugą część zdania spojrzałam zdenerwowana po kłócącej się dwójce znajomych, którzy natychmiast się uspokoili. - Nieważne. Dzięki za doniesienie mnie tutaj, ale będę się już zbierać - wstałam pośpiesznie z łóżka, po czym się zachwiałam lekko, by za chwilę wymijając zmartwionych, a może zdziwionych nastolatków wyjść na korytarz zatrzaskując za sobą drzwi. Westchnęłam cięrpiętniczo, następnie podnosząc wzrok, którym zaczęłam jeździć po ścianach próbując przeanalizować swoje miejsce położenia. Nie było to jakieś szaleńczo trudne, ponad moje możliwości, gdyż z okna dostrzec mogłam szkolny dziedziniec. Zapewne byłam na drugim piętrze. Deszcz pięknie spływał po parapecie i po oknie, w którym widniało moje odbicie. Przez deszcz płynący stróżkami wyglądałam, jakbym płakała. Słysząc odprowadzające mnie aż do schodów krzyki dwójki nastolatków z pomieszczenia, w którym jeszcze przed chwilą się znajdowałam, skierowałam się ku schodom.
     Będąc już prawie na parterze, poczułam, jak nogi mi się rozjeżdżają, gdyż podłoga wysmarowana była czymś śliskim, jakby tłuszczem... W ostatniej chwili złapałam się poręczy. Zwisałam głową w dół, nogi wciąż miałam na pół stopniu. Coraz bardziej zdenerwowana całą tą niedorzeczną sytuacją i dniem, zaplotłam stopy wokół poręczy, tym samym zjeżdżając powolutku na sam dół, na którym puściłam się stalowej, czarnej rury. Wylądowałam tyłkiem na ziemi, jednak byłam w miarę zadowolona, że tym razem tylko ta część ciała ucierpiała. Zdjęłam buty, gdyż te mogły okazać się podłymi zdrajcami, umazane w śliskim, lepkim płynie, i idąc przez korytarz w samych skarpetkach, wyszłam na dziedziniec.
Nie zważając zbytnio na deszcz, przebiegłam po betonie do drzwi wejściowych na salę gimnastyczną, czując, jak coś wbija mi się w stopy.
Parę osób zwróciło na mnie uwagę szepcząc coś, zapewne o moim wyglądzie. Niektórzy wyśmiali mnie otwarcie, zaś już obecna nauczycielka kazała mi wracać do domu. Skierowałam się po swoją torbę, która przebywała w szatni, po czym bąknęłam ciche "do widzenia" i wyszłam z budynku. Przed deszczem, którego tempo spadających kropel z nieba coraz bardziej przyśpieszało, okrywał mnie jedynie mały daszek nad drzwiami. W sumie tego nie dało się dłużej nazwa' "deszczem", a jak już to ulewą. Wyjęłam komórkę, sprawdzając godzinę. Trzynasta pięćdziesiąt-sześć. Siostra powinna być jeszcze w szkole, o ile się orientuję. Schowałam telefon, tym razem zakładając kaptur bluzy na głowę i niosąc buty w lewej dłoni, skierowałam się w stronę przystanku autobusowego, na który od dziś powinna byłam iść po szkole. No chyba, że wolałabym godzinny spacerek. Jednak mój plan powrotu do domu przerwał mi czyiś głos, wołający moje imię. Odwróciłam się, by ujrzeć biegnącego w moją stronę Lysandra, ze swoim płaszczem nad głową. Będąc tuż obok mnie, otulił mnie swoim czarnym żakietem, pachnącym malinami i jego osobą, po czym przepraszając mnie, skierował się ku czarnemu, czteroosobowemu ferrari i wcisnął mnie na tylne siedzenie. Po chwili dostrzegłam, że za kierownicą siedzi Kastiel, zaś obok mnie zrozpaczona Rozalia, przeklinająca wszystko i wszystkich. Makijaż jej się rozmazał, włosy poplątały a ubranie doszczętnie przemokło, mimo to nadal wyglądała niczym jakaś bogini. Jedyne co mnie uświadamiało w przekonaniu, że nią nie jest, były te wszystkie przekleństwa. To już nawet JA tak często i długo nie klnę. Mimo to, dziewczyna robiła to nadzwyczaj cicho i sama do siebie. Jakby w ogóle nie kontaktowała ze światem zewnętrznym, co było nieco przerażające, zwłaszcza, gdy na jej usta wpełzł uśmieszek, który często noszą psychopaci albo mordercy, tuż przed zabiciem swej ofiary.
Chwilę, w której pierwszy raz tak bardzo bałam się o swoje życie, przerwał czerwonowłosy buntownik, a raczej jego śmiech.
- Ale masz minę! - Zwrócił się do mnie, patrząc w przednie lusterko. Białowłosy odwrócił się, szturchając przy tym lekko kumpla w ramię i uśmiechnął się przepraszająco w moją stronę.
- Wybacz, pomyślałem, że moglibyśmy cię podwieźć do domu, ale w tej ulewie i tak byś nic nie usłyszała.
- Nic nie szkodzi. To miłe, dziękuję - z trudem wypowiedziałam nie dowierzając, że osoby, które dopiero co poznałam, chciały tracić czas na podwiezienie mnie pod dom.
- Ależ to nic - odezwała się tym razem białowłosa. Już w pełni normalna, położyła dłoń na mym ramieniu i uśmiechnęła się pogodnie. - Gdzie mieszkasz?
- Ulica Balnicway dwadzieścia-trzy.
- Fiuuu... To z godzina drogi stąd, jak nic - zagwizdał z dezaprobatą czerwonowłosy.
- Mała poprawka, pięćdziesiąt-pięć minut - poprawiła go białowłosa.
- Pfff... Też mi różnica - nie chcąc dłużej zagłębiać się w temat i dowiedzieć się, skąd Rozalia wie taki fakt z taką dokładnością, postanowiłam się spytać, dlaczego nadal nie ruszyliśmy.
- Czekamy może na kogoś?
- Taa. Na Destiny - zamurowało mnie. Ta czarnowłosa dziewczyna, tak bardzo przypominająca mi kogoś miała z nami jechać? W tym samym momencie drzwiczki samochodu od strony Rozalii się otworzyły, a w nich stanęła owa dziewczyna.
- Już jestem... Sorry, Rozalio, możesz się przesunąć?
- Jasne, jasne - białowłosa spełniła prośbę koleżanki, mocniej przygniatając mnie to szyby, i po chwili ruszyliśmy.
       Kastiel zawzięcie rozmawiał z Destiny, wyglądało na to, że dobrze się znali. Co jakiś czas Rozalia wtrącała się do rozmowy, za co czerwonowłosy gromił ją spojrzeniem, jednak ta zdawała się tego nie zauważać. Dowiedziałam się, iż Lysander ma starszego brata o imieniu Leonard, z którym mieszka i który jest też chłopakiem Rozalii, dlatego oboje wysiedli z pojazdu po drodze. Kastiel odstawił mnie pod dom, za co mu podziękowałam, pożegnaliśmy się, po czym pozostała dwójka odjechała z piskiem opon.
Doprawdy dziwni ludzie. Chyba pora, by skontaktować się z kolegą mego ojca.





***

Witam~! Otóż mam nadzieję, że spodobał Wam się rozdział, i dziękuję również Panience Kernit za wytknięcie błędów, zostały już naprawione ^^ Zapamiętam, i na przyszłość postaram się nie popełniać już tych samych błędów. Zapraszam też wszystkich odwiedzających do komentowania, nie bójcie się, nie gryzę~ Chociaż fakt, czasem nie odpowiadam na komentarze, wybaczcie. Oraz, oczywiście zachęcam do wytykania błędów, które postaram się szybko poprawić.
No, to tyle. Miłego dnia, pozdrawiam~! 

niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział II - Przygotowania do balu w pierwszy dzień w nowej szkole?

       Stałam zdziwiona, dlaczego przede mną wyrósł jak z pod ziemi ten cham, którego widziałam pierwszy i - wydawało mi się, że - ostatni raz nieco ponad miesiąc temu.
- Kastiel?
- Nie, pogodynka! - Zaśmiał się czerwonowłosy ze swojego ''żartu'' na który ja nie miałam siły zareagować.
- Chodzisz do tej szkoły?
- Tak, i wygląda na to, że ty też - wyszczerzył się rzucając peta pod nogi, włożył dłonie do kieszeni spodni i zaczął zbliżać w moją stronę.
- No tak, właściwie to wczoraj mnie przyjęto, dziś jest mój pierwszy dzień. Byłbyś taki miły i najlepiej zaprowadził mnie w odpowiednie miejsce?
- Hmm... to zależy co z tego będę miał.
- Kolejną przysługę na koncie - rzuciłam nie myśląc za bardzo nad odpowiedzią, wchodząc jednocześnie na korytarz pełen rozgadanych uczniów. Tuż nad naszą dwójką rozbrzmiał dzwonek obwieszczający początek pierwszej lekcji, na co aż musiałam zatkać uszy. Kiedy dzwonek zatrzymał się, z ulgą zdjęłam dłonie z uszu, by pierwsze co usłyszeć, to chamski śmiech czerwonowłosego.
- To za mało.
- Że co? To czego ty chcesz?
- Zastanów się dobrze, co możesz mi zaoferować, a ja idę na lekcję... w końcu ...NIE CHCĘ SIĘ ...SPÓŹNIĆ - wydukał chcąc podkreślić ostatnie słowa, ale zachowanie powagi mu nie wyszło, gdyż po chwili zaczął się głośno śmiać.
- Dobra, fajki plus opuszczenie pierwszej lekcji?
- No już lepiej. Teraz to mógłbym ci pomóc i w dostaniu się na księżyc.
- Skoro sam zaproponowałeś... - zaczęłam, jednak chłopak mi przerwał z poważnym wyrazem twarzy.
- No to proszę bardzo, pierwsze drzwi po twojej prawej.
- ''Pokój gospodarzy''? Co za kretyńska nazwa... - wyśmiałam nazwę, jaką szczycił się pokój przede mną.
- No w końcu, chociaż jedna normalna osoba... no, druga. Nieważne, właź. Ja zaczekam tutaj.
- Chyba sobie ze mnie kpisz. Idziesz ze mną -  bez pytania złapałam chłopaka za dłoń i otworzyłam drzwi, by dać się oślepić jasnym światłem. Po chwili jednak niepewnie weszłam do pokoju, by dostrzec siedzącego za biurkiem blondyna w naszym wieku. Jego złote ślepia wlepiły się we mnie, a delikatny uśmiech zdradzał dobry humor... który najwyraźniej postanowił się ulotnić, gdy zauważył, kto za mną stoi. Westchnął zdenerwowany i przetarł oczy, po czym odezwał się do osobnika za moimi plecami.
- Co ty tu robisz, Kastiel?
- Pomagam nowej - na te słowa blondyn przed nami wybałuszył ze zdziwienia oczy. Dopiero teraz puściłam rękę chłopaka, przypominając sobie o tym, że wciąż go trzymam. Odchrząknęłam, po czym zaczęłam wyjmować potrzebne dokumenty z torby.
- Witam, jestem Katherina April, jak Kastiel powiedział, jestem nowa w tej szkole. Mam nadzieję, że to odpowiednie pomieszczenie... proszę, oto potrzebne dokumenty - wręczyłam wszystko nadal zdziwionemu blondynowi patrząc na niego wyczekująco.
- A-Ach tak... dziękuję i przepraszam za tę scenkę. Jestem Nataniel Recor, jestem głównym gospodarzem w tej szkole. Już sprawdzam twoje dokumenty, chwileczka - usłyszałam prychnięcie zza pleców, w tym samym czasie Natanielowi drgnęła brew. Postanowiłam to zignorować, rozglądając się po pomieszczeniu.Większość miejsca na ścianie zajmowały przeróżne dyplomy, na prawo stała gablota z różnymi medalami za osiągnięcia zarówno w sporcie, jak i w nauce. Za to na ziemi pełno było porozwalanych - ale jakże estetycznie i równo - papierów i teczek, oraz dużo było wysuwających się półek z szafek, w których były ... zapewne też teczki, najwyraźniej uczniów, gdyż każdy rząd półek był przypisany danej klasie. Z zamyśleń wyrwał mnie ciepły głos blondyna, podający mi moje akta.
- Wychodzi na to, że wszystko co potrzebne już masz, jedynie muszę ci dać plan lekcji i kluczyk do szafki. Możesz chwilkę zaczekać? - Wstał w tym samym momencie, gdy do pokoju weszła pewna dość niska dziewczyna.  Posiadała długie, czarne włosy związane w wysokiego kitka, bladą cerę i... fiołkowe oczy. Dziwne, czy ta dwójka nosi soczewki? Widząc mnie razem z Kastielem, jakby zdenerwowała się lekko. Oho... dramat miłosny, widzę. Pewnie są parą.
- Hej Destiny, potrzebujesz czegoś? - Nataniel zwrócił się uprzejmie do dziewczyny przede mną.
- Tak jakby... nauczyciela nie ma i klasa pyta, czy mamy wolne, a w gabinecie dyrektorki też pusto. Mnie wysłano, bo jestem dziś dyżurną.
- Ach tak... zapomniałem. Przepraszam, ale dziś nasza klasa nie ma pierwszej lekcji, później za to idziemy na salę gimnastyczną tworzyć dekoracje na bal, gdyż Pani dyrektor ma za kilka dni urodziny, i urządza z tej okazji coś typu imprezę... - ''ciekawe'', pomyślałam. Bal z okazji urodzin dyrektorki? Nigdy o takim czymś nie słyszałam. - Wybacz, Katherine, ale muszę iść z Destiny do klasy. Za chwilę wrócę, przypilnuj proszę Kastiela, by nic nie dotykał, dobrze?
- Jaaa? O co ty mnie posądzasz? -  Czerwonowłosy zapytał udając oburzonego, jednak ten usmiech mówił sam za siebie. Nataniel olewając go całkowicie wyszedł, a po krótkim spojrzeniu na nas tej dziwnej dziewczyny, byliśmy sami w pokoju. Bez żadnych oporów nowy znajomy rzucił się do szafek szukając swojej klasy a potem nazwiska. Spokojnie patrzyłam na buszującego w papierzyskach Kastiela zastanawiając się nad tym, o co mnie prosił blondyn. Po chwili jednak odłożyłam to na później, gdy zauważyłam w szafce nazwisko ''Destiny Knife''. Coś mi w tej dziewczynie nie pasowało. Skądś kojarzyłam jej nazwisko i te fiołkowe oczy, jednak za Chiny nie mogłam wydobyć z pamięci, o co mi w tamtej chwili chodziło. Kiedy Kas zajęty sprawdzaniem teczki przestał mnie dostrzegać, podeszłam powoli do szafki, wydobywając odpowiednią teczkę.
Ostrożnie śledziłam tekst wzrokiem, było tam napisane naprawdę dużo. Począwszy od jej prywatnych rzeczy, typu miejsce zamieszkania, data urodzin, rodzina itp. kończąc na ocenach i zachowaniu w szkole. Z tego co zauważyłam, to jej oceny są średnie, ale to nie to, co mnie interesowało. Było napisane, że mieszkała wraz z matką, bez ojca, jedynie od niedawna mając przyrodnie rodzeństwo i coś na kształt ojczyma. Zapamiętałam miejsce zamieszkania, po czym szybko odłożyłam aktówkę na swoje miejsce.
- A co ty tak zachodzisz mnie od tyłu? - usłyszałam ton głosu Kastiela tuż przy uchu.
- Eee... segreguję? - chłopak na te słowa się zaśmiał.
- Przecież nie znasz nikogo w tej szkole, czyją teczkę czytałaś?
- Chciałam znaleźć dokumenty tej całej Destiny, Twoja dziewczyna? - na te słowa chłopak lekko zarumienił się. -  W każdym razie, nie znalazłam, co za pech - teatralnie udałam poddanie i usunęłam się mu z drogi słysząc kroki z korytarza. Czerwonowłosy najwyraźniej też je usłyszał, gdyż szybko umieścił teczkę na swoim miejscu i zatrzasnął drzwiczki.
- Tak, zauważyłem - wielkie Niebiosa, co za idiota z niego. - Jestem za szybki.
- No trochę - udałam ponownie przygnębienie, jednak szybko się ogarnęłam, gdy drzwi z hukiem się otworzyły.
- Jestem już! Wybacz Katherine, już ci daję ten kluczyk. Przy okazji byłem w pokoju nauczycieli, zabrałem go stamtąd i wydrukowałem ci plan lekcji. Także jesteś w klasie drugiej A, tę lekcję masz wolną ale później musisz iść na salę gimnastyczną. W każdym razie, ja muszę już wrócić do roboty, więc... - podrapał się po głowie chcąc dać do zrozumienia, żebyśmy wyszli.
- A, pewnie. Dzięki, dalej poradzę sobie sama, do zobaczenia! -  Rzuciłam przez ramię wychodząc z pomieszczenia, stawając twarzą w twarz ze zniecierpliwioną Destiny. Kastiel jakby natychmiast się pożegnał ze mną i poszedł razem z dziewczyną na dziedziniec. Stwierdziłam, że nie ma sensu stać dłużej na korytarzu, więc postanowiłam pozwiedzać szkołę.
        Idąc wzdłuż niebieskich szafek, natrafiłam na schody w dół, prawdopodobnie pomieszczenie niżej to piwnica. Postanowiłam sprawdzić, czy drzwi są otwarte. Po włożeniu odrobiny wysiłku w uchylenie ich, usłyszałam lekkie skrzypnięcie. Wychyliłam głowę, by rozejrzeć się, co znajduje się w środku. Przez małe, uchylone okienko u góry dostawały się ciepłe promienie słoneczne, oświetlając środek piwnicy. Ściany były całkowicie gołe, gdzieniegdzie podrapane lub uwalone w farbach. Podłoga wyglądała niewiele lepiej. Całe pomieszczenie było średnich rozmiarów, na końcu stała scena z czerwonymi zasłonami, za którymi pewnie było miejsce na "kulisy".
O jedną ze ścian oparty był ... Białowłosy chłopak. Niepewnie podeszłam do niego, zauważyłam, że śpi. Ubrany był w zielono-czarny strój w stylu wiktoriańskim, a na głowie miał artystyczny nieład. Na klatce piersiowej miał ułożony, otwarty dziennik z czarnej skóry. Co za nieodpowiedzialność, zasypiać w takim miejscu... Nie miałam więcej czasu, by przyjrzeć się tajemniczemu osobnikowi, gdyż do moich uszu dobiegł coraz głośniejszy odgłos stawianych kroków, tuż za drzwiami. Poczułam silną, dużą dłoń na swoim ramieniu, po czym ta szybko pociągnęła mnie za czerwoną kurtynę, wręcz przybijając mnie do ziemi, drugą ręką zaś zamykając mi usta.
Spojrzałam zdezorientowana na chłopaka nade mną, tego samego, który jeszcze sekundę temu tak spokojnie spał. W szoku zauważyłam, że chłopak miał jedno oko koloru szmaragdowego, drugie w kolorze złotawym. On zapewne też dostrzegł moje różnobarwne tęczówki, gdyż rozszerzył ze zdziwienia oczy. Z niechęcią musiałam przyznać, że pierwszy raz w całym swoim życiu byłam tak blisko jakiegoś chłopaka, jak w tej chwili.
- Jest tu kto?! - Dobiegł nas niski, męski głos, pewnie jakiś nauczyciel przyszedł. Chwilę trwała cisza, ze strachu oboje wstrzymaliśmy oddech. Po chwili facet wyszedł, zamykając na klucz drzwi...
Chłopak w pośpiechu zdjął dłoń z mojej twarzy, po czym oboje ze świstem wypuściliśmy powietrze. Zapanowała między nami niezręczna cisza, którą po chwili przerwałam, gdyż ciężar chłopaka wyraźnie dawał się we znaki, gdy nogi zaczęły mi drętwieć.
- Mógłbyś ze mnie zejść?
- Wybacz, nie chciałem. Po prostu spanikowałem, gdy nauczyciel wszedł i jakoś tak wyszło... Naprawdę Cię przepraszam - jego twarz wyrażała czystą skruchę, a policzki zarumieniły się lekko.
- Nie ma sprawy, nie mam ci tego za złe. Ale... jak my stąd wyjdziemy? - Spojrzałam pierw na niego, później na zamknięte drzwi.
- Nie martw się, zaraz otworzę drzwi, mam tu gdzieś w kieszeni zapasowy klucz... - spojrzałam uspokojona na białowłosego, jednak ten po chwili szukania jakby zastygnął. Jego twarz wyrażała więcej, niż tysiąc słów. Malowało się na niej niedowierzanie z nutką zdenerwowania.
- Coś się stało? - Dopytałam, by przerwać panującą ciszę.
- Ja... chyba zgubiłem klucz...
- Chyba niedosłyszałam.
- Zgubiłem klucz - wypowiedział te słowa, jakby się przechwalając, jednak jego twarz nie zmieniła wyrazu.
- Ach, świetnie - wstałam ze sceny, na której dotychczas siedziałam. Lekko się zachwiałam, na co chłopak zareagował stając za mną i jedną ręką obejmując mnie w pasie, drugą trzymając za ramię.
- C-Co ty robisz?! - Spytałam dziwiąc się jego zachowaniu.
- Proszę wybaczyć, jednak nie pozwolę, byś się zraniła, mogłaś upaść...
- To miłe, ale nie potrzebuję obstawy - wyrwałam się z uścisku, co nieco chłopaka chyba... zdenerwowało? - W każdym razie, nazywam się Katherina April, miło mi - wyciągnęłam rękę, by ją uścisnął, jednak ten chwycił ją lekko, ale stanowczo i pocałował w zewnętrzną stronę, po czym nadal ją trzymając, podniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się.
- Lysander Canell, miło mi cię poznać, Katherino - chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy, jednak słysząc kroki za drzwiami, wyrwałam swoją dłoń z uścisku i oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę. Kroki ucichły, które po chwili zastąpił dobrze znany mi głos Kastiela.
- Lys?! Jesteś tam? - O, czyli się znają.
- Tak! Myślę, że jakiś nauczyciel zamknął nas tu, to znaczy mnie i Katherinę April.
- Co?! A, to może nie chcecie, bym Wam przeszkadzał? - Nawet nie widząc jego twarzy mogłam stwierdzić, że uśmiechał się w ten swój durnowaty sposób.
- Nie wygaduj głupot... - podczas gdy chłopcy rozmawiali, wyjaśniając sobie wszystko, ja usiadłam na jednym z pudeł stojących w kącie pomieszczenia i zaczęłam machać nogami z braku lepszej czynności.
          Odpłynęłam, całkowicie zatracając się w swoich rozmyśleniach, kiedy ktoś pstryknął mnie w czoło, za które błyskawicznie się złapałam. Podniosłam wzrok na chamsko uśmiechającego się czerwonowłosego.
- Ała! Zdurniałeś?
- Oj oj, złość piękności szkodzi. I tylko tak dało się Cię przywrócić do rzeczywistości. Nawet dzwonek Cię nie ''wybudził'' - zaczął śmiać się, kiedy mój wzrok padł na Lysandra. Jego wyraz twarzy pozostał obojętny, w jego oczach zaś widniała pustka. Zupełnie, jakbym patrzyła w oczy lalki. 
- Czekaj, czyli teraz mamy iść...? - Zapytałam niepewnie nie pamiętając, w jakie miejsce mamy się udać.
- Sala gimnastyczna. Mamy iść na salę - odpowiedział już spokojny czerwonowłosy, wyciągając papierosa i zapalniczkę z kieszeni, na co ja tylko popatrzyłam z obrzydzeniem. Nie rozumiem, jak można palić, ale cóż... Nie zmienię tego. Przynajmniej Lysander nie pali, a bynajmniej nie wygląda na takiego. Chociaż jeden mądry...
- Lys, chcesz jednego?
- Tak, daj - chwila, co?! Białowłosy podszedł bliżej naszej dwójki, po czym zabrał od Kastiela jednego peta chcąc zapalić. 
- Wybacz, może chcesz wyjść? Możesz poczekać na nas za drzwiami, jeśli przeszkadza Ci dym, to pójdziemy razem na salę - proszę Państwa, kolejna niespodzianka! Skąd Lysander wiedział, do jakiej klasy należę? Ponoć tylko "nasza" klasa ma dzisiaj rozpocząć dekorowanie sali gimnastycznej... A zresztą, nieważne. 
- Miłego trucia się - syknęłam z obrzydzeniem, które spotęgował cichy śmiech rudzielca. Nie czekając na tę dwójkę, zaczęłam kierować kroki w stronę wyjścia ze szkoły. Stanęłam z założonymi rękoma na biodrach, rozglądając się po dziedzińcu. 
To teraz dokąd? Przydałaby się jakaś mapa szkoły, czy coś w tym stylu. Poczułam na twarzy kilka kropel wody. Zdezorientowana podniosłam głowę do góry, by ujrzeć mocno zachmurzone niebo. Zaczynało padać, więc skierowałam się do budynku na prawo, licząc w duchu na to, że trafiłam w odpowiednie miejsce. Nie myliłam się. Otwierając drzwi wejściowe, ponownie w tym dniu oślepiło mnie jasne światło, przez co mimowolnie jęknęłam zirytowana.
- Och, tu jesteś! - Usłyszałam przyjazny, kobiecy głos tuż obok siebie. Dojrzałam piękną, białowłosą nastolatkę o złotych oczach, radośnie podskakując biegnącą w moją stronę. Ubrana była w białą niczym jej włosy sukienkę z czarnym gorsetem w również wiktoriańskim stylu, a na nogach miała czarne, długie ponad kolana sznurowane kozaki. Cała wręcz promieniała szczęściem, zachwycając tym innych, całkowite przeciwieństwo mojej osoby. Przez myśl mi przeszło, czy czasami ta dziwna dziewczyna nie jest siostrą Lysandra, w końcu są podobni. Gdy była w odległości kilku metrów ode mnie, zamurowało mnie. Czy to ze strachu, czy ze zdziwienia, nie mam pojęcia. Jednak do tej chwili nie byłam pewna, do kogo woła. Dobiegła do mnie i mocno objęła moje ramiona, co mnie wprowadziło w jeszcze większe zdziwienie.
- Co... - tylko tyle zdążyłam wydusić, jednak dziewczyna ponownie zabrała głos.
- Ajaj, wybacz... Jestem Rozalia Whittaker, Ty jesteś ta nowa, prawda? Jak ci tam...? A tak, Katherine! Bardzo śliczne imię, a tak poza tym, to przeczuwam, że się zaprzyjaźnimy - uśmiechnęła się szeroko po całej mowie nadal trzymając dłonie na moich ramionach. Ja, zupełnie skamieniała, tylko parę razy szybko pomrugałam, cały sens tej krótkiej mowy dotarł do mnie dopiero po chwili. Jednak białowłosa nie dała mi czasu na odpowiedź, gdyż złapała mnie tym razem za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę sceny, drabin i różnych pudeł z jak się można domyślić, ozdobami.
- Słuchaj, niedługo dyrektorka ma urodziny, więc z tej okazji urządza coś w stylu balu. Postanowiła, że da nam się trochę zabawić w jej urodziny. Zabawne, ale przynajmniej mamy wolne. W każdym razie, możesz mi pomóc, oczywiście jeśli chcesz, zawieszać łancuchy - chcąc nadążyć za jej biadoleniem, bezmyślnie przytakiwałam dziewczynie, próbując zrozumieć swoje położenie.
- Świetnie! A więc możesz zebrać parę kolorowych łańcuszków z tamtego pudła w kącie, widzisz? 
- Ech... Jasne, już idę...
       **
- Nie w tę stronę, Katie!
- Ile razy mam Ci powtarzać, co? Jestem KATHERINE!
- No już, już, sorki - białowłosa ponownie uśmiechnęła się, trzymając drabinę, bym nie spadła. Drabina była dość wysoka, jednak ja nie miałam lęku wysokości, poza tym z jakiegoś powodu ufałam tej wiecznie uśmiechniętej dziewczynie.
- No dobra, skończyłam - odpowiedziałam powoli schodząc na dół.
- Rozalio Whittaker! - Usłyszałyśmy donośny głos wysokiej nauczycielki wychowania fizycznego. Brązowooka kipiała wręcz ze złości kierując się w naszą stronę. - Nie zwalaj całej roboty na nową uczennicę, wejdź na drabinę i też porozwieszaj ozdoby.
- A-Ale ja ...
- Żadne "ale"! Wchodź tam natychmiast! - Spojrzałam na białowłosą, i ku mojemu zdziwieniu dostrzegłam, jak jej ręce się trzęsą, a na twarz wpływa strach. Czyżby Ona...?
Białowłosa powoli zaczęła się wspinać, jednak na trzecim stopniu zaczęła wołać moje imię prosząc, bym ją asekurowała.
- Katherine, jak wysoko jestem?!
- Nie żartuj sobie, Rozalio! - Wtrąciła się nauczycielka ponownie ochrzaniając białowłosą. - Jesteś dopiero na trzecim stopniu!
- Proszę Pani? - Odezwałam się niepewnie, jednak gdy kobieta przeniosła wzrok na mnie, nabrałam pewności. - Wydaje mi się, że Rozalia ma lęk wysokości. Czy odpowiednim więc jest zmuszanie jej do wspięcia się na górę?
- Ależ to żadne tłumaczenie! Lęki trzeba przezwyciężać. Rozalio, będę tu stała póki nie znajdziesz się na górze, słyszysz?! - Zmarszczyłam brwi w wyrazie czystego wkurwienia. Jakim cudem ta kobieta została nauczycielką? Zero wyrozumiałości.
Ku mojemu zdziwieniu, Rozalia dostała się na samą górę...
- No i prawidłowo. A teraz wychodzę, Pani Dyrektor mnie wyczekuje w swoim gabinecie. Wierzę, że poradzicie sobie. Wrócę niebawem!
- A żeby cię pies pogryzł - powiedziałam cicho pod nosem, gdy kobieta była wystarczająco daleko, by mnie nie usłyszeć.
- Rozalio? Oddychasz jeszcze?
- Katherine, pomóż mi... - wyjąkała przerażonym głosem. Miałam wrażenie, że zaraz zacznie płakać.
- Spokojnie, trzymam drabinę... - i jak na złość, coś ciężkiego trafiło w drabinę, sprawiając, iż ta zaczęła przechylać się w jedną stronę. 
Wszystko potem potoczyło się bardzo szybko. Krzyk Rozalii, która wyleciała z drabiny, mimo wszystko przeraził mnie. Nie chcąc dopuścić, by białowłosej stała się krzywda, podbiegłam w miejsce, w które leciała i złapałam ją osłaniając własnym ciałem przed upadkiem.
Ostatnie co słyszałam i widziałam, to przerażone krzyki uczniów i rozmazane sylwetki Kastiela i Lysandra, biegnących w naszą stronę. Potem była już tylko ciemność.









sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział I - Zamknięty etap w życiu.

         Dojechaliśmy. No w końcu. Caroline zdążyła usnąć. W sumie nie dziwię się, zawsze była śpiochem, nie potrafiła długo z rana być przytomna, kiedy nie szła do szkoły. Zapłaciłam taksówkarzowi ustaloną kwotę, po czym wzięłam siostrę na ręce i skierowałam się w stronę klatki schodowej. W przeciwieństwie do mnie, czasami ciężko było ją dobudzić, ale miało to również swoje plusy. Z plecaczka przewieszonego przez moje ramię wyciągnęłam odpowiedni klucz, i po chwili byłam już na drugim piętrze, przed odpowiednimi drzwiami. Weszłam do mieszkania, oglądając przedpokój a później salon, w którym stała już jakaś stara kanapa. Ostrożnie położyłam siostrę na niej i wyszłam z powrotem na dwór, by wziąć lekkie rzeczy z ciężarówki typu worki z odzieżą i wnieść je do domu, podczas gdy dwójka facetów wnosiła meble.
          Po około półtorej godziny wszystko w naszym nowym domu było na swoim miejscu. Ponownie zapłaciłam za transport naszych rzeczy i zaczęłam rozglądać się po mieszkaniu. Przedpokój wyłożony czarnymi kaflami na podłodze i ciemno brązowym drewnem na ścianach napawał mnie przyjemnym spokojem. Całe mieszkanie składało się z kuchni, coś typu "jadalni", łazienki, salonu, dwóch pokoi dla każdej z nas i oczywiście przedpokoju. Żadne pomieszczenie kolorami za bardzo nie różniło się od reszty, jedynie łazienka była w kolorze morskim z białymi kafelkami. Nasz nowy dom zakupiony był z pieniędzy rodziców odłożonych "na czarną godzinę". Nasza rodzina nie była biedna, dlatego mimo wszystko starczało nam na jedzenie, ubrania czy spłatę rachunków... Do czasu.
         Wyjęłam małą, kwadratową karteczkę w pomarańczowym kolorze z plecaka, do tego długopis, którym zaczęłam na niej pisać.
Napis głosił, iż poszłam do sklepu zakupić jedzenie, gdyż dopiero co się przeprowadziłyśmy, w związku z czym lodówka świeciła pustkami. Zabrałam ze sobą około sto funtów, które wsadziłam do przedniej kieszeni spodni i klucz do mieszkania. Kartkę zostawiłam na stole w salonie, po czym pognałam do pierwszego sklepu spożywczego, jaki miałam dane spotkać w tymże mieście.
          Wracając tą samą drogą do mieszkania wraz z trzema reklamówkami, zauważyłam park. To dziwne, że wcześniej nie zwróciłam na niego żadnej uwagi, jednak postanowiłam pójść tam na chwilę.
Kiedy postawiłam pierwszy krok na nowym terenie, oświeciło mnie żarzące słońce. No tak, w końcu były ostatnie dni lata, więc i gorąco było, co mnie nie za bardzo się podobało. Było stosunkowo mało ludzi, więc postanowiłam usiąść na pobliskiej fontannie, w miejscu, dokąd sięgał cień drzew. Westchnęłam zmęczona niesieniem ciężkich toreb, które z ulgą postawiłam obok swoich nóg, opierając się plecami o kawałek drzewa, stojącego tuż obok końca fontanny. Zamknęłam oczy delektując się chłodem i spokojem, gdy nagle poczułam coś mokrego na swojej ręce. Otworzyłam zdziwiona oczy, by ujrzeć... psa. Wielkiego psa. Obwąchującego mnie. Zwierzę było rasy owczarek francuski, niebezpiecznie patrzył na mnie, jednak po chwili jakby złagodniał przyjaźnie szczekając i machając ogonem.
- Sio - pomachałam ręką, aby odgonić bydlę, jednak na nic się to zdało. Nie nie lubiłam psów, przeciwnie. Również nie bałam się ich, jednak nie miałam ochoty na niańczenie zgubionego psa przez jakiegoś nieuważnego idiotę. Zwierząt trzeba pilnować, a ja nie znam na tyle tego miasta, by szukać właściciela, bo sama się przy okazji zgubię. Zresztą muszę wracać do domu. Postanowiłam rzucić patykiem, który leżał pod fontanną od jakiegoś czasu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Uradowany pies pognał za lecącym przedmiotem, i biorąc w zęby zdobycz, wrócił szybko do mnie. Porzucałam psu patyk jeszcze kilka... a może kilkadziesiąt razy, gdy za ostatnim uwalniając moją rękę od dość żmudnego zajęcia, patyk trafił w czyjąś twarz. Osłupiała wpatrywałam się w twarz chłopaka w niewielkiej odległości ode mnie, która bynajmniej nie wyrażała szczęścia. ''Szlag'', pomyślałam sobie. Zaczęłam na szybko wymyślać wersję przeprosin, kiedy dany osobnik zbliżał się coraz szybciej. Na jego widok pies zaczął szybciej machać ogonem, jednak najwyżej dość zmęczony przeprowadzoną zabawą, położył się powoli na ziemi.
- Czy ja właśnie oberwałem w twarz patykiem rzuconym przez CIEBIE? - Specjalnie podkreślił ostatnie słowo, zaciskając dłonie w pięści ze zdenerwowania.
- Najwidoczniej - wstałam nie wiedząc, jak mam się zachować. - Chciałam przeprosić. Bawiłam się z tym oto psem - wskazałam teatralnie dłonią na uwalone na ziemi zwierzę pod naszymi nogami - i nie zauważyłam cię. Naprawdę mi głupio, przepraszam.
- Nie wyglądasz, jakby było ci przykro. - Chłopak przede mną o czerwonych włosach wysyczał nieco chrapliwym głosem te słowa, które tym razem mnie zdenerwowały. Miał rację. Nie było mi przykro. Czegokolwiek bym nie zrobiła, nie mogłam odczuwać skruchy, czy innego tego typu uczucia. Był nieco wyższy ode mnie, dlatego lekko uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. Jego wargi lekko drżały, podobnie jak pięści, ukazując zdenerwowanie. Śmierdział papierosami, zapewne musiał niedawno palić. Z czekoladowych oczu cisnął we mnie niewidzialnymi błyskawicami, za to czerwone włosy lekko połyskiwały w słońcu. W całej okazałości chłopak wyglądał na wiek około siedemnastu, osiemnastu lat, czyli tyle, co ja.
- Możesz być pewien, że jest mi przykro - odpowiedziałam w końcu jak najpoważniej, na co chłopak prychnął.
- Widziałem cię tu wcześniej, jak weszłaś do parku - wskazał palcem na psa. - On jest mój. Szlajałem się po tym parku szukając go, podczas gdy ty mu patyk rzucałaś... co za ironia losu - chłopak zaczął wyciągać smycz, którą podpiął do obroży psa.
- W każdym razie, ty go odnalazłeś, ja się go pozbyłam, więc mogę chyba iść, co? - Zadałam pytanie retoryczne, bo bez względu na to, co by odpowiedział i czy w ogóle by odpowiedział, i tak bym odeszła.
- Hej hej hej, chwila chwila. A dokąd to?
- Do krainy marzeń i jednorożców, gdzie wszystko jest możliwe! - Teatralnie wyśpiewałam drugą część zdania, dużo przy tym gestykulując. Czerwonowłosy jedynie zaśmiał się. Nie zwlekając dłużej, zaczęłam iść w stronę domu wraz z tymi nieszczęsnymi reklamówkami. Na odchodne tylko kiwnęłam głową do chłopaka który cały czas mi się przypatrywał. Jakież było moje zdziwienie, gdy obcy podbiegł do mnie, idąc w ciszy, którą w końcu zniecierpliwiona przerwałam.
- Zgubiłeś się?
- Masz jakiś problem? - Spytał lekceważąco, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów wraz z zapalniczką.
- A żebyś wiedział. Skoro już idziesz obok, to ponieś mi zakupy - wyciągnęłam już zapalonego peta z jego ust, po czym do jednej ręki, bo w drugiej trzymał smycz, wtrąciłam mu dwie reklamówki i zaczęłam iść dalej jak gdyby nigdy nic. Dopiero będąc na samym końcu parku, od strony, z której przyszłam, oszołomiony a może nawet i zirytowany chłopak wydarł się na mnie.
- Co ty sobie do cholery wyobrażasz?! Nie jestem tragarzem! Poproś chłopaka albo ojca o pomoc a nie mnie! Do tego uderzyłaś mnie patykiem w twarz, więc to ty powinnaś mi się jakoś odwdzięczyć, a nie ja tobie! -  Nie wytrzymałam i zatkałam mu buzię dłonią.
- Wybacz, ale naprawdę za dużo gadasz. Poprzez poniesienie mi torb, czy innymi słowy pomoc mnie, nie stanie ci się krzywda, a kiedyś mogę ci się odwdzięczyć i za to, wiesz? Taki układ jest dla obu nas korzystny, prawda? - Zdjęłam dłoń z jego twarzy, dając mu czas do namysłu.
- Ech... Niech ci będzie. Ale dajesz mi później twój numer albo cokolwiek, żebym miał jakiś kontakt.
- Jasna sprawa - kiwnęłam głową, wznawiając chód. Razem z czerwonowłosym czasami rozmawiając doszłam pod blok. Zdjęłam klucz z szyi, który na pasku nosiłam cały czas na głowie, i otworzyłam drzwi. Szybko znaleźliśmy się na drugim piętrze, odebrałam swoje zakupy, po czym otworzyłam drzwi.
- Zaczekaj tu - rzuciłam szybko zamykając za sobą drzwi czerwonowłosemu przed nosem. Zza pleców jeszcze słyszałam parę przekleństw, ale jak widać, chłopak nie odważył się nacisnąć na klamkę.
- Ooo, jesteś w końcu~! - Usłyszałam zniecierpliwiony ale i wesoły głos młodszej siostry. Nakazałam jej zanieść - albo i sunąć po podłodze - zakupy do kuchni, podczas gdy ja zabrałam się za notowanie numeru telefonu na małą karteczkę. Oczywiście mogłabym podać fałszywy, ale nie chciałam w tej kwestii kłamać. Zawsze staram się dotrzymywać słowa, więc jeśli czerwonowłosy poprosi mnie o odwdzięczenie się za tę małą, przykrą sytuację i za niesienie zakupów, postaram się mu odwdzięczyć. Oczywiście o ile pomysł, jak mogłabym to zrobić, będzie przyzwoity. Gdy skończyłam, wyszłam za drzwi, by wręczyć chłopakowi kartkę.
- Nie jest fałszywy? - Spytał głosem pełnym podejrzeń.
- Nie jest, przysięgam.
- Czemu mnie nie wpuściłaś do środka? Starzy nie pozwolili? - Poczułam, jakby jakaś gula stanęła mi w gardle. - A może to przez psa?
- Nie, to nie to. O ciebie chodzi, skarbie - ach... ten przeklęty nawyk... od zawsze miałam nawyk mówienia do chłopców czy to młodszych, czy w moim wieku poprzez używanie takich zdrobnień czy różnych przymilnych określeń, najczęściej tak, jak się mówi do swojej drugiej połówki, czy do swojego dziecka. - I dodatkowo moja młodsza siostra jest w domu, więc przykro mi bardzo, ale nie ma takiej możliwości, byś dziś wszedł.
- No dobra, dobra... czekaj, jak to o mnie?!
- Śmierdzisz petami - wydusiłam szukając odpowiedniego tłumaczenia.
- A, o to ci chodzi - uśmiechnął się łobuzersko po czym wystawił dłoń w moją stronę - tak w ogóle, jestem Kastiel. Kastiel Black.
- Katherina April - uścisnęłam lekko szorstką i dużą dłoń chłopaka.
- No dobra, ja spadam. Bądź pewna, że odezwę się niedługo, narka.
- Pa - odpowiedziałam i trzasnęłam drzwiami, co nie było celowe. Spojrzałam z przedpokoju na ucieszoną siostrę bawiącą się w kuchni nowymi zabawkami i jedzącą ''kinder mleczną kanapkę''.
          Przez jakiś ostatni miesiąc załatwiałam papierkowe sprawy, typu moja szkoła, szkoła dla siostry i tak dalej. Siostrę wysłałam do szkoły już na samym początku roku szkolnego, to jest, około dwa tygodnie po naszej przeprowadzce. Sama przez ten czas zostałam zatrudniona w nocnym klubie, za dnia ilość ludzi w lokalu była znikoma, za to na wieczór aż do około piątej nad ranem przybywało ludzi. Z rana klub na nowo świecił pustkami. Jednak bywało i tak, że za dnia przychodzili klienci, jako, że nasz klub był całodobowy, to i zmieniały się moje godziny pracy. W środku było jak to zazwyczaj jest,  pełno stolików, parkiet taneczny, didżej, bar... i właśnie na tym polegała moja praca. Na robieniu drinków, jednak czasem przejmowałam rolę kelnerki. Mój strój służbowy składał się z białej koszuli z kołnierzem, czarnej kamizelki bez rękawów, ciemnych rajstop, czarnej spódniczki sięgającej trochę poniżej połowy uda i jakie chciałam buty, najczęściej jednak czarne baleriny. Z początku mój szef, trzydziesto-cztero letni, miał pewne obawy co do mojej pracy w tymże klubie, jednak szybko je zamienił na chęć współpracy, gdy zaprezentowałam mu szybkość i jakość przyrządzanych trunków, a później szybkość przynoszonych zamówień na tacy.
Mimo jego wyrazu twarzy, który był dość szorstki i nieufny, gdy poznało się go trochę, okazywało się, że Lucas - bo tak miał na imię - był naprawdę w porządku facetem. Do tego mimo różnicy wieku, jaka nas dzieliła, prosił mnie a wręcz nakazywał, bym mówiła do niego po imieniu a nawet jak do przyjaciela. Wiedział o mnie dość dużo, jak na szefa, gdyż pytał mnie często, dlaczego pracuję, o szkołę i tak dalej. Zresztą ogólnie traktowaliśmy się jak dobrych kumpli, więc moja decyzja pójścia do tego typu pracy okazała się słuszną.
      Kiedy przygotowałam się psychicznie, postanowiłam zanieść podanie i wszystkie inne potrzebne dokumenty do szkoły ''Słodki Amoris'', z nadzieją, iż mnie przyjmą. Tak się też stało. Poinformowałam szefa o godzinach i dniach, w jakich jestem wolna od szkoły, bym mogła przyjść do pracy, po czym drugiego października wyruszyłam do szkoły. Ubrana w zwykłą, czarną, rozpinaną bluzę, czarno-czerwoną bluzkę na ramiączkach, czarne, krótkie spodenki z ćwiekami i czerwone lity również z ćwiekami, z zawieszoną przez głowę czarną torbę ''Nike'' zawitałam u bramy ''Słodkiego Amorisa''. Ciężko wzdychając, zaczęłam iść w stronę drzwi głównych. Już miałam je otworzyć, gdy zza pleców dobiegł mnie dobrze mi znany głos i woń papierosów.
- Czy ja dobrze widzę?! Co ty tu robisz? - odwróciłam się, by ujrzeć łobuzersko uśmiechającego się Kastiela.
Zdębiałam.

***
No i jest :_: Mam nadzieję, że nikt się nie rozczarował i co do opisu całego miesiąca, to nie chciało mi się dłużej rozkładać akcji na rozdziały, dlatego streściłam wszystko w kilkanaście minut. Mam nadzieję, że jest okej, zapraszam do komentowania~! : )











czwartek, 14 stycznia 2016

Prolog.

      
     Wchodząc do małego pokoiku, uchyliłam lekko drzwi spoglądając na śpiącą w łóżku małą dziewczynkę. Okryta kołdrą z purpurową narzutą aż po szyję, bełkotała coś pod nosem. Ostrożnie weszłam do pokoju, stąpając po wyjątkowo miękkim dywanie w kolorze beżowym, wśród czterech ścian pomalowanych na kolor malinowy. Stanęłam za łóżkiem, po czym odsunęłam zasłony jednym ruchem. Zza pleców dobiegły mnie niezadowolone pomruki dziecka. Odwracając się, zauważyłam przecierającą oczy, siedmioletnią blondynkę. Po chwili jej jasnofioletowe oczy wpatrywały się we mnie.
- Kath, musimy stąd wyjeżdżać...? - Zapytała niepewnie wyciągając powoli nogi spod pościeli.
- Tak, teraz już nie ma odwrotu. Ubierz się, niedługo przyjedzie taksówka - z obojętną miną powróciłam do salonu. Dziś miałyśmy przeprowadzić się do miasteczka zwanego Doridge. Nasze rzeczy typu ubrania, meble miały zostać przewiezione w tym samym czasie, zostawiłam tylko parę ubrań na zmianę, i łóżko dla siostry. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mała tak uparcie chce zostać w tym mieście. Nasi rodzice zmarli pewnej listopadowej nocy, kiedy to postanowili pojechać na ''romantyczną kolację we dwoje'', w pewnej luksusowej restauracji, tym samym zostawiając mnie w pozycji opiekunki. Wtedy nie miałam nic przeciwko. Gdybym wiedziała, jak to się skończy, nigdy bym im nie pozwoliła ruszyć w drogę... Tej nocy była okropna ulewa, czym nasi rodzice nie za bardzo się przejęli. Postanowiłam nie czekać na nich, kiedy wybiła godzina dwudziesta-trzecia, w końcu mieli swój pęk kluczy do mieszkania. Położyłam siostrę do spania, i sama pozwoliłam oddać się w ramiona Morfeusza, gdyż na drugi dzień musiałam zjawić się w szkole. Wybudzona w środku nocy przez dźwięk dochodzącego połączenia, odebrałam telefon, jak się okazało z policji. Pewien przyjazny, męski głos wypowiedział te już mniej przyjazne słowa, a mianowicie ''Przykro mi, Twoi rodzice nie żyją''.
Od tamtego czasu bardzo się zmieniłam. Zlikwidowałam wręcz swoje spotkania ze znajomymi, zaprzestałam chodzić do szkoły, zamknęłam się na uczucia. Swojej siostrze, Caroline nigdy nie powiedziałam prawdy. Jest na to po prostu za młoda. Za to wyjaśniłam to na swój sposób. Według tego, co jej powiedziałam, nasi rodzice pracują za granicą. Może mnie w przyszłości nawet i znienawidzić, ale kiedyś zrozumie.
       Dziś jest ten dzień, kiedy to zaczynam walczyć o lepsze życie dla mojej siostry. Przeniosłam powoli zmęczony wzrok na duże, wiszące lustro w przedpokoju, z którego przewozu zrezygnowałam, gdyż boję się dużych lustr. Moim oczom ukazała się średniego wzrostu dziewczyna, o czarnych, rozpuszczonych włosach sięgających bioder i o dwukolorowych oczach. Jedno oko miała w kolorze bursztynowym, drugie w świetle zdawało się mieć kolor krwisto czerwony. Sama nie wiem czemu, jednak miałam tak od urodzenia. Na bladą skórę twarzy opadało leniwie parę pasm włosów, lekko zakrywając zmęczenie, które ukazywały niewielkie wory pod oczami. Ubrana w wolno zwisającą bluzkę na ramiączkach, podarte z paroma dziurami dżinsy i zimowe botki na obcasie dziewczyna wpatrywała się w swoje odbicie. Niewątpliwie czarny był moim ulubionym kolorem, w którym były wszystkie części garderoby ubrane przeze mnie.
Pod oknem usłyszałam trąbienie taksówki, chwilę po tym dzwonek domofonu. Podeszłam leniwie do otwartego okna w kuchni i krzyknęłam do taksówkarza.
- Już idziemy! - Skierowałam swe kroki w stronę pokoju młodszej siostry, by ujrzeć, jak ta siedzi na łóżku machając nogami.
- Nie chcę iść - bez słowa podeszłam do dziecka, łapiąc po drodze w jedną rękę mały plecaczek, a w drugą drobną rączkę dziewczynki, po czym wyszłam z pomieszczenia a następnie z mieszkania w jej towarzystwie. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na puste mieszkanie, zamknęłam drzwi na klucz i dopiero wtedy odezwałam się do siostry, która wyglądała, jakby miała się rozpłakać.
- Wiem, ale to niezbędne. W tym mieście nie ma dla nas przyszłości, kiedyś zrozumiesz. Daj rękę - wyciągnęłam przed siebie swoją dłoń, którą po chwili mała chwyciła z naburmuszonym wyrazem twarzy. Schodząc po schodach, wrzuciłam klucze od starego mieszkania do skrzynki pocztowej, i zeszłam razem z siostrą na sam dół.
Wchodząc do taksówki dałam znać dwójce ludzi w drugim pojeździe, by za nami pojechali. Podałam cel podróży młodemu facetowi siedzącemu z przodu, zerkając ostatni raz na okna naszego - już starego - domu. Ten rozdział jest już definitywnie zamknięty.

Witam~!

         Otóż postanowiłam założyć nowe opowiadanie, na nowym blogu (co nie oznacza, że "poprzednie" porzuciłam - link: http://slodkiflirtmoimioczyma.blogspot.co.uk/ ) z nadmiaru wolnego czasu. Również na podstawie gry internetowej "Słodki Flirt", jednak jak zwykle, postanowiłam coś pozmieniać.
Główną bohaterką opowiadania jest siedemnastoletnia Katherina April. Dziewczyna jest po przeżyciach, dwa lata temu zmarli jej rodzice, po których została jej tylko młodsza siostra, siedmioletnia. Nastolatka zamyka się na uczucia, nikt jej nie interesuje, nie odczuwa radości, smutku... Nic. Za życia rodzice Kath opowiadali jej, o jej starszym bracie, który jednak nie miał nigdy zamiaru kontaktować się z rodziną. Jest jeszcze wujek, jednak Katherina nie zna nawet jego imienia, a co dopiero miejsca pobytu. Mimo wszystko, młoda dziewczyna postanawia wziąć na siebie odpowiedzialność za siostrę i powalczyć o lepsze życie dla niej, gdyż nie chce, by tak jak Ona, nic nie czuła. Przeprowadzają się za ostatnie pieniądze do małego miasteczka, zwanego Doridge, gdzie Katherina zamierza znaleźć pracę, pójść do liceum i zapisać siostrę do szkoły.
Jak potoczy się los dwóch sióstr w nowym miejscu, bez cienia wsparcia od nikogo? Jeśli Was choć trochę zainteresowałam, zapraszam do lektury.

     Pierwszy rozdział pojawi się już za chwilkę. ^^