sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział I - Zamknięty etap w życiu.

         Dojechaliśmy. No w końcu. Caroline zdążyła usnąć. W sumie nie dziwię się, zawsze była śpiochem, nie potrafiła długo z rana być przytomna, kiedy nie szła do szkoły. Zapłaciłam taksówkarzowi ustaloną kwotę, po czym wzięłam siostrę na ręce i skierowałam się w stronę klatki schodowej. W przeciwieństwie do mnie, czasami ciężko było ją dobudzić, ale miało to również swoje plusy. Z plecaczka przewieszonego przez moje ramię wyciągnęłam odpowiedni klucz, i po chwili byłam już na drugim piętrze, przed odpowiednimi drzwiami. Weszłam do mieszkania, oglądając przedpokój a później salon, w którym stała już jakaś stara kanapa. Ostrożnie położyłam siostrę na niej i wyszłam z powrotem na dwór, by wziąć lekkie rzeczy z ciężarówki typu worki z odzieżą i wnieść je do domu, podczas gdy dwójka facetów wnosiła meble.
          Po około półtorej godziny wszystko w naszym nowym domu było na swoim miejscu. Ponownie zapłaciłam za transport naszych rzeczy i zaczęłam rozglądać się po mieszkaniu. Przedpokój wyłożony czarnymi kaflami na podłodze i ciemno brązowym drewnem na ścianach napawał mnie przyjemnym spokojem. Całe mieszkanie składało się z kuchni, coś typu "jadalni", łazienki, salonu, dwóch pokoi dla każdej z nas i oczywiście przedpokoju. Żadne pomieszczenie kolorami za bardzo nie różniło się od reszty, jedynie łazienka była w kolorze morskim z białymi kafelkami. Nasz nowy dom zakupiony był z pieniędzy rodziców odłożonych "na czarną godzinę". Nasza rodzina nie była biedna, dlatego mimo wszystko starczało nam na jedzenie, ubrania czy spłatę rachunków... Do czasu.
         Wyjęłam małą, kwadratową karteczkę w pomarańczowym kolorze z plecaka, do tego długopis, którym zaczęłam na niej pisać.
Napis głosił, iż poszłam do sklepu zakupić jedzenie, gdyż dopiero co się przeprowadziłyśmy, w związku z czym lodówka świeciła pustkami. Zabrałam ze sobą około sto funtów, które wsadziłam do przedniej kieszeni spodni i klucz do mieszkania. Kartkę zostawiłam na stole w salonie, po czym pognałam do pierwszego sklepu spożywczego, jaki miałam dane spotkać w tymże mieście.
          Wracając tą samą drogą do mieszkania wraz z trzema reklamówkami, zauważyłam park. To dziwne, że wcześniej nie zwróciłam na niego żadnej uwagi, jednak postanowiłam pójść tam na chwilę.
Kiedy postawiłam pierwszy krok na nowym terenie, oświeciło mnie żarzące słońce. No tak, w końcu były ostatnie dni lata, więc i gorąco było, co mnie nie za bardzo się podobało. Było stosunkowo mało ludzi, więc postanowiłam usiąść na pobliskiej fontannie, w miejscu, dokąd sięgał cień drzew. Westchnęłam zmęczona niesieniem ciężkich toreb, które z ulgą postawiłam obok swoich nóg, opierając się plecami o kawałek drzewa, stojącego tuż obok końca fontanny. Zamknęłam oczy delektując się chłodem i spokojem, gdy nagle poczułam coś mokrego na swojej ręce. Otworzyłam zdziwiona oczy, by ujrzeć... psa. Wielkiego psa. Obwąchującego mnie. Zwierzę było rasy owczarek francuski, niebezpiecznie patrzył na mnie, jednak po chwili jakby złagodniał przyjaźnie szczekając i machając ogonem.
- Sio - pomachałam ręką, aby odgonić bydlę, jednak na nic się to zdało. Nie nie lubiłam psów, przeciwnie. Również nie bałam się ich, jednak nie miałam ochoty na niańczenie zgubionego psa przez jakiegoś nieuważnego idiotę. Zwierząt trzeba pilnować, a ja nie znam na tyle tego miasta, by szukać właściciela, bo sama się przy okazji zgubię. Zresztą muszę wracać do domu. Postanowiłam rzucić patykiem, który leżał pod fontanną od jakiegoś czasu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Uradowany pies pognał za lecącym przedmiotem, i biorąc w zęby zdobycz, wrócił szybko do mnie. Porzucałam psu patyk jeszcze kilka... a może kilkadziesiąt razy, gdy za ostatnim uwalniając moją rękę od dość żmudnego zajęcia, patyk trafił w czyjąś twarz. Osłupiała wpatrywałam się w twarz chłopaka w niewielkiej odległości ode mnie, która bynajmniej nie wyrażała szczęścia. ''Szlag'', pomyślałam sobie. Zaczęłam na szybko wymyślać wersję przeprosin, kiedy dany osobnik zbliżał się coraz szybciej. Na jego widok pies zaczął szybciej machać ogonem, jednak najwyżej dość zmęczony przeprowadzoną zabawą, położył się powoli na ziemi.
- Czy ja właśnie oberwałem w twarz patykiem rzuconym przez CIEBIE? - Specjalnie podkreślił ostatnie słowo, zaciskając dłonie w pięści ze zdenerwowania.
- Najwidoczniej - wstałam nie wiedząc, jak mam się zachować. - Chciałam przeprosić. Bawiłam się z tym oto psem - wskazałam teatralnie dłonią na uwalone na ziemi zwierzę pod naszymi nogami - i nie zauważyłam cię. Naprawdę mi głupio, przepraszam.
- Nie wyglądasz, jakby było ci przykro. - Chłopak przede mną o czerwonych włosach wysyczał nieco chrapliwym głosem te słowa, które tym razem mnie zdenerwowały. Miał rację. Nie było mi przykro. Czegokolwiek bym nie zrobiła, nie mogłam odczuwać skruchy, czy innego tego typu uczucia. Był nieco wyższy ode mnie, dlatego lekko uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. Jego wargi lekko drżały, podobnie jak pięści, ukazując zdenerwowanie. Śmierdział papierosami, zapewne musiał niedawno palić. Z czekoladowych oczu cisnął we mnie niewidzialnymi błyskawicami, za to czerwone włosy lekko połyskiwały w słońcu. W całej okazałości chłopak wyglądał na wiek około siedemnastu, osiemnastu lat, czyli tyle, co ja.
- Możesz być pewien, że jest mi przykro - odpowiedziałam w końcu jak najpoważniej, na co chłopak prychnął.
- Widziałem cię tu wcześniej, jak weszłaś do parku - wskazał palcem na psa. - On jest mój. Szlajałem się po tym parku szukając go, podczas gdy ty mu patyk rzucałaś... co za ironia losu - chłopak zaczął wyciągać smycz, którą podpiął do obroży psa.
- W każdym razie, ty go odnalazłeś, ja się go pozbyłam, więc mogę chyba iść, co? - Zadałam pytanie retoryczne, bo bez względu na to, co by odpowiedział i czy w ogóle by odpowiedział, i tak bym odeszła.
- Hej hej hej, chwila chwila. A dokąd to?
- Do krainy marzeń i jednorożców, gdzie wszystko jest możliwe! - Teatralnie wyśpiewałam drugą część zdania, dużo przy tym gestykulując. Czerwonowłosy jedynie zaśmiał się. Nie zwlekając dłużej, zaczęłam iść w stronę domu wraz z tymi nieszczęsnymi reklamówkami. Na odchodne tylko kiwnęłam głową do chłopaka który cały czas mi się przypatrywał. Jakież było moje zdziwienie, gdy obcy podbiegł do mnie, idąc w ciszy, którą w końcu zniecierpliwiona przerwałam.
- Zgubiłeś się?
- Masz jakiś problem? - Spytał lekceważąco, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów wraz z zapalniczką.
- A żebyś wiedział. Skoro już idziesz obok, to ponieś mi zakupy - wyciągnęłam już zapalonego peta z jego ust, po czym do jednej ręki, bo w drugiej trzymał smycz, wtrąciłam mu dwie reklamówki i zaczęłam iść dalej jak gdyby nigdy nic. Dopiero będąc na samym końcu parku, od strony, z której przyszłam, oszołomiony a może nawet i zirytowany chłopak wydarł się na mnie.
- Co ty sobie do cholery wyobrażasz?! Nie jestem tragarzem! Poproś chłopaka albo ojca o pomoc a nie mnie! Do tego uderzyłaś mnie patykiem w twarz, więc to ty powinnaś mi się jakoś odwdzięczyć, a nie ja tobie! -  Nie wytrzymałam i zatkałam mu buzię dłonią.
- Wybacz, ale naprawdę za dużo gadasz. Poprzez poniesienie mi torb, czy innymi słowy pomoc mnie, nie stanie ci się krzywda, a kiedyś mogę ci się odwdzięczyć i za to, wiesz? Taki układ jest dla obu nas korzystny, prawda? - Zdjęłam dłoń z jego twarzy, dając mu czas do namysłu.
- Ech... Niech ci będzie. Ale dajesz mi później twój numer albo cokolwiek, żebym miał jakiś kontakt.
- Jasna sprawa - kiwnęłam głową, wznawiając chód. Razem z czerwonowłosym czasami rozmawiając doszłam pod blok. Zdjęłam klucz z szyi, który na pasku nosiłam cały czas na głowie, i otworzyłam drzwi. Szybko znaleźliśmy się na drugim piętrze, odebrałam swoje zakupy, po czym otworzyłam drzwi.
- Zaczekaj tu - rzuciłam szybko zamykając za sobą drzwi czerwonowłosemu przed nosem. Zza pleców jeszcze słyszałam parę przekleństw, ale jak widać, chłopak nie odważył się nacisnąć na klamkę.
- Ooo, jesteś w końcu~! - Usłyszałam zniecierpliwiony ale i wesoły głos młodszej siostry. Nakazałam jej zanieść - albo i sunąć po podłodze - zakupy do kuchni, podczas gdy ja zabrałam się za notowanie numeru telefonu na małą karteczkę. Oczywiście mogłabym podać fałszywy, ale nie chciałam w tej kwestii kłamać. Zawsze staram się dotrzymywać słowa, więc jeśli czerwonowłosy poprosi mnie o odwdzięczenie się za tę małą, przykrą sytuację i za niesienie zakupów, postaram się mu odwdzięczyć. Oczywiście o ile pomysł, jak mogłabym to zrobić, będzie przyzwoity. Gdy skończyłam, wyszłam za drzwi, by wręczyć chłopakowi kartkę.
- Nie jest fałszywy? - Spytał głosem pełnym podejrzeń.
- Nie jest, przysięgam.
- Czemu mnie nie wpuściłaś do środka? Starzy nie pozwolili? - Poczułam, jakby jakaś gula stanęła mi w gardle. - A może to przez psa?
- Nie, to nie to. O ciebie chodzi, skarbie - ach... ten przeklęty nawyk... od zawsze miałam nawyk mówienia do chłopców czy to młodszych, czy w moim wieku poprzez używanie takich zdrobnień czy różnych przymilnych określeń, najczęściej tak, jak się mówi do swojej drugiej połówki, czy do swojego dziecka. - I dodatkowo moja młodsza siostra jest w domu, więc przykro mi bardzo, ale nie ma takiej możliwości, byś dziś wszedł.
- No dobra, dobra... czekaj, jak to o mnie?!
- Śmierdzisz petami - wydusiłam szukając odpowiedniego tłumaczenia.
- A, o to ci chodzi - uśmiechnął się łobuzersko po czym wystawił dłoń w moją stronę - tak w ogóle, jestem Kastiel. Kastiel Black.
- Katherina April - uścisnęłam lekko szorstką i dużą dłoń chłopaka.
- No dobra, ja spadam. Bądź pewna, że odezwę się niedługo, narka.
- Pa - odpowiedziałam i trzasnęłam drzwiami, co nie było celowe. Spojrzałam z przedpokoju na ucieszoną siostrę bawiącą się w kuchni nowymi zabawkami i jedzącą ''kinder mleczną kanapkę''.
          Przez jakiś ostatni miesiąc załatwiałam papierkowe sprawy, typu moja szkoła, szkoła dla siostry i tak dalej. Siostrę wysłałam do szkoły już na samym początku roku szkolnego, to jest, około dwa tygodnie po naszej przeprowadzce. Sama przez ten czas zostałam zatrudniona w nocnym klubie, za dnia ilość ludzi w lokalu była znikoma, za to na wieczór aż do około piątej nad ranem przybywało ludzi. Z rana klub na nowo świecił pustkami. Jednak bywało i tak, że za dnia przychodzili klienci, jako, że nasz klub był całodobowy, to i zmieniały się moje godziny pracy. W środku było jak to zazwyczaj jest,  pełno stolików, parkiet taneczny, didżej, bar... i właśnie na tym polegała moja praca. Na robieniu drinków, jednak czasem przejmowałam rolę kelnerki. Mój strój służbowy składał się z białej koszuli z kołnierzem, czarnej kamizelki bez rękawów, ciemnych rajstop, czarnej spódniczki sięgającej trochę poniżej połowy uda i jakie chciałam buty, najczęściej jednak czarne baleriny. Z początku mój szef, trzydziesto-cztero letni, miał pewne obawy co do mojej pracy w tymże klubie, jednak szybko je zamienił na chęć współpracy, gdy zaprezentowałam mu szybkość i jakość przyrządzanych trunków, a później szybkość przynoszonych zamówień na tacy.
Mimo jego wyrazu twarzy, który był dość szorstki i nieufny, gdy poznało się go trochę, okazywało się, że Lucas - bo tak miał na imię - był naprawdę w porządku facetem. Do tego mimo różnicy wieku, jaka nas dzieliła, prosił mnie a wręcz nakazywał, bym mówiła do niego po imieniu a nawet jak do przyjaciela. Wiedział o mnie dość dużo, jak na szefa, gdyż pytał mnie często, dlaczego pracuję, o szkołę i tak dalej. Zresztą ogólnie traktowaliśmy się jak dobrych kumpli, więc moja decyzja pójścia do tego typu pracy okazała się słuszną.
      Kiedy przygotowałam się psychicznie, postanowiłam zanieść podanie i wszystkie inne potrzebne dokumenty do szkoły ''Słodki Amoris'', z nadzieją, iż mnie przyjmą. Tak się też stało. Poinformowałam szefa o godzinach i dniach, w jakich jestem wolna od szkoły, bym mogła przyjść do pracy, po czym drugiego października wyruszyłam do szkoły. Ubrana w zwykłą, czarną, rozpinaną bluzę, czarno-czerwoną bluzkę na ramiączkach, czarne, krótkie spodenki z ćwiekami i czerwone lity również z ćwiekami, z zawieszoną przez głowę czarną torbę ''Nike'' zawitałam u bramy ''Słodkiego Amorisa''. Ciężko wzdychając, zaczęłam iść w stronę drzwi głównych. Już miałam je otworzyć, gdy zza pleców dobiegł mnie dobrze mi znany głos i woń papierosów.
- Czy ja dobrze widzę?! Co ty tu robisz? - odwróciłam się, by ujrzeć łobuzersko uśmiechającego się Kastiela.
Zdębiałam.

***
No i jest :_: Mam nadzieję, że nikt się nie rozczarował i co do opisu całego miesiąca, to nie chciało mi się dłużej rozkładać akcji na rozdziały, dlatego streściłam wszystko w kilkanaście minut. Mam nadzieję, że jest okej, zapraszam do komentowania~! : )











4 komentarze:

  1. Rozśmieszyło mnie zajście z Kasem w parkuXD. Opisy są raczej w porządku i ogólnie masz fajny styl pisania :)
    Więc pisz dalej!
    Ps. Serdecznie chciałbym Cię zaprosić na mojego bloga: zpk13.blogspot.com
    Mam nadzieje że wpadniesz, poczytasz i jak coś skomentujesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny rozdział, bardzo fajny. Uśmiech nie schodził mi z ust. Oby tak dalej :D
    Pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Witajcie~!
    ZamyślonaXD, z chęcią wpadnę na Twojego bloga, zapraszam też inne osoby do "reklamowania" swoich blogów ^-^
    I bardzo dziękuję za opinie, postaram się zachować swój styl pisania (͡° ͜ʖ ͡°)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj :)
    Bardzo podoba mi się twój blog, rozdziały są bardzo ciekawe
    Życzę weny i chęci do pisania :)
    Będę czekać na kolejne rozdziały :)
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń