* Biegnąc kwiecistą łąką pośród tych wszystkich kwiatów, zauważyłam trzy sylwetki. Rozalię, Lysandra oraz Kastiela. Siedzieli na rozłożonym kocu ciesząc się ciepłem lata, śmiali się, rozmawiali, jednak nic nie dane było mi usłyszeć. Im podchodziłam bliżej, tym bardziej się oddalałam. Po pewnym momencie byłam już w całkowicie innym miejscu. A dokładniej, w lesie. Gęsta mgła unosiła się wysoko, przyprawiając mnie o gęsią skórkę, nie widać było ani jednego promyka słońca.
Wokół mnie pojawiło się pełno drabin, o różnych wielkościach. "Co do...", zdążyłam wypowiedzieć, gdy te zaczęły zwalać się na mnie.
Ruszyłam się w końcu z miejsca, uciekając przed goniącą mnie żywą, Slenderdrabiną. Poczułam pstryknięcie w czoło, zaraz po tym pulsujący ból w danym miejscu... Chwila, co? *
Wokół mnie pojawiło się pełno drabin, o różnych wielkościach. "Co do...", zdążyłam wypowiedzieć, gdy te zaczęły zwalać się na mnie.
Ruszyłam się w końcu z miejsca, uciekając przed goniącą mnie żywą, Slenderdrabiną. Poczułam pstryknięcie w czoło, zaraz po tym pulsujący ból w danym miejscu... Chwila, co? *
Zerwałam się do siadu, jednak nie przemyślałam tego dobrze, bo zderzyłam się z czyjąś głową, po czym wróciłam do poprzedniej pozycji, leżącej. Złapałam się za głowę, słysząc przekleństwa rzucane pod nosem przez znany mi głos. Rozchyliłam ponownie powieki, by zauważyć blado uśmiechniętą Rozalię, siedzącą tuż obok mnie, złapanego za głowę - i klnącego na wszystko i wszystkich - Kastiela, i próbującego go uspokoić Lysandra. W całym pomieszczeniu było bardzo jasno, gdyż jakiś kretyn, zgaduję, że Kastiel, postanowił po włączać pełno lamp. Dopiero po chwili dotarło do mnie, iż leżę na łóżku, w gabinecie pielęgniarki. Skąd taki wniosek? Ano, tylko jeden pokój w szkole posiada takie łóżko, a nawet kilka, do tego waga, szafki z przeróżnymi lekami i bandażami, kartki wypisywane przez pielęgniarkę jako zwolnienia...
- Co ja tu robię? - Udało mi się wydusić po chwili otumanienia.
- Wiesz... Łapiąc mnie, gdy spadałam z drabiny, sama zarobiłaś parę siniaków, do tego uderzyłaś się głową w podłogę i zemdlałaś...- Zaczęła tłumaczyć zawstydzona białowłosa. - Dziękuję, ale nie musiałaś, to ja powinnam teraz leżeć tutaj, a nie ty!
- Fakt, głupie posunięcie - wtrącił się czerwonowłosy, za co zarobił od przyjaciela w łeb.
- Kastiel! - Rozalia zgromiła buntownika spojrzeniem, na co ten się jeszcze głośniej wydarł.
- No co?! Taka prawda! Trzeba myśleć, żeby nie sprowadzać na siebie problemów - ignorując ich dalszą wymianę zdań, spojrzałam w stojące lustro naprzeciwko łóżka. Włosy miałam lekko potargane, pod okiem śliwę, zaś na nosie czerwoną pręgę. Zapewne przecięłam sobie skórę, tylko jak? Z przyglądania się w lustrze wyrwał mnie czyiś dotyk na ramieniu. Odruchowo zwróciłam głowę w tę stronę, by dostrzec lekko uśmiechającego się białowłosego.
- Jak się czujesz? - Spytał łagodnie, ignorując nadal kłócących się przyjaciół.
- Jak ktoś, kto stracił przytomność po zderzeniu się głową z podłogą, a teraz musi wysłuchiwać kłótni na poziomie podstawówki - wypowiadając drugą część zdania spojrzałam zdenerwowana po kłócącej się dwójce znajomych, którzy natychmiast się uspokoili. - Nieważne. Dzięki za doniesienie mnie tutaj, ale będę się już zbierać - wstałam pośpiesznie z łóżka, po czym się zachwiałam lekko, by za chwilę wymijając zmartwionych, a może zdziwionych nastolatków wyjść na korytarz zatrzaskując za sobą drzwi. Westchnęłam cięrpiętniczo, następnie podnosząc wzrok, którym zaczęłam jeździć po ścianach próbując przeanalizować swoje miejsce położenia. Nie było to jakieś szaleńczo trudne, ponad moje możliwości, gdyż z okna dostrzec mogłam szkolny dziedziniec. Zapewne byłam na drugim piętrze. Deszcz pięknie spływał po parapecie i po oknie, w którym widniało moje odbicie. Przez deszcz płynący stróżkami wyglądałam, jakbym płakała. Słysząc odprowadzające mnie aż do schodów krzyki dwójki nastolatków z pomieszczenia, w którym jeszcze przed chwilą się znajdowałam, skierowałam się ku schodom.
Będąc już prawie na parterze, poczułam, jak nogi mi się rozjeżdżają, gdyż podłoga wysmarowana była czymś śliskim, jakby tłuszczem... W ostatniej chwili złapałam się poręczy. Zwisałam głową w dół, nogi wciąż miałam na pół stopniu. Coraz bardziej zdenerwowana całą tą niedorzeczną sytuacją i dniem, zaplotłam stopy wokół poręczy, tym samym zjeżdżając powolutku na sam dół, na którym puściłam się stalowej, czarnej rury. Wylądowałam tyłkiem na ziemi, jednak byłam w miarę zadowolona, że tym razem tylko ta część ciała ucierpiała. Zdjęłam buty, gdyż te mogły okazać się podłymi zdrajcami, umazane w śliskim, lepkim płynie, i idąc przez korytarz w samych skarpetkach, wyszłam na dziedziniec.
Nie zważając zbytnio na deszcz, przebiegłam po betonie do drzwi wejściowych na salę gimnastyczną, czując, jak coś wbija mi się w stopy.
Parę osób zwróciło na mnie uwagę szepcząc coś, zapewne o moim wyglądzie. Niektórzy wyśmiali mnie otwarcie, zaś już obecna nauczycielka kazała mi wracać do domu. Skierowałam się po swoją torbę, która przebywała w szatni, po czym bąknęłam ciche "do widzenia" i wyszłam z budynku. Przed deszczem, którego tempo spadających kropel z nieba coraz bardziej przyśpieszało, okrywał mnie jedynie mały daszek nad drzwiami. W sumie tego nie dało się dłużej nazwa' "deszczem", a jak już to ulewą. Wyjęłam komórkę, sprawdzając godzinę. Trzynasta pięćdziesiąt-sześć. Siostra powinna być jeszcze w szkole, o ile się orientuję. Schowałam telefon, tym razem zakładając kaptur bluzy na głowę i niosąc buty w lewej dłoni, skierowałam się w stronę przystanku autobusowego, na który od dziś powinna byłam iść po szkole. No chyba, że wolałabym godzinny spacerek. Jednak mój plan powrotu do domu przerwał mi czyiś głos, wołający moje imię. Odwróciłam się, by ujrzeć biegnącego w moją stronę Lysandra, ze swoim płaszczem nad głową. Będąc tuż obok mnie, otulił mnie swoim czarnym żakietem, pachnącym malinami i jego osobą, po czym przepraszając mnie, skierował się ku czarnemu, czteroosobowemu ferrari i wcisnął mnie na tylne siedzenie. Po chwili dostrzegłam, że za kierownicą siedzi Kastiel, zaś obok mnie zrozpaczona Rozalia, przeklinająca wszystko i wszystkich. Makijaż jej się rozmazał, włosy poplątały a ubranie doszczętnie przemokło, mimo to nadal wyglądała niczym jakaś bogini. Jedyne co mnie uświadamiało w przekonaniu, że nią nie jest, były te wszystkie przekleństwa. To już nawet JA tak często i długo nie klnę. Mimo to, dziewczyna robiła to nadzwyczaj cicho i sama do siebie. Jakby w ogóle nie kontaktowała ze światem zewnętrznym, co było nieco przerażające, zwłaszcza, gdy na jej usta wpełzł uśmieszek, który często noszą psychopaci albo mordercy, tuż przed zabiciem swej ofiary.
Chwilę, w której pierwszy raz tak bardzo bałam się o swoje życie, przerwał czerwonowłosy buntownik, a raczej jego śmiech.
- Ale masz minę! - Zwrócił się do mnie, patrząc w przednie lusterko. Białowłosy odwrócił się, szturchając przy tym lekko kumpla w ramię i uśmiechnął się przepraszająco w moją stronę.
- Wybacz, pomyślałem, że moglibyśmy cię podwieźć do domu, ale w tej ulewie i tak byś nic nie usłyszała.
- Nic nie szkodzi. To miłe, dziękuję - z trudem wypowiedziałam nie dowierzając, że osoby, które dopiero co poznałam, chciały tracić czas na podwiezienie mnie pod dom.
- Ależ to nic - odezwała się tym razem białowłosa. Już w pełni normalna, położyła dłoń na mym ramieniu i uśmiechnęła się pogodnie. - Gdzie mieszkasz?
- Ulica Balnicway dwadzieścia-trzy.
- Fiuuu... To z godzina drogi stąd, jak nic - zagwizdał z dezaprobatą czerwonowłosy.
- Mała poprawka, pięćdziesiąt-pięć minut - poprawiła go białowłosa.
- Pfff... Też mi różnica - nie chcąc dłużej zagłębiać się w temat i dowiedzieć się, skąd Rozalia wie taki fakt z taką dokładnością, postanowiłam się spytać, dlaczego nadal nie ruszyliśmy.
- Czekamy może na kogoś?
- Taa. Na Destiny - zamurowało mnie. Ta czarnowłosa dziewczyna, tak bardzo przypominająca mi kogoś miała z nami jechać? W tym samym momencie drzwiczki samochodu od strony Rozalii się otworzyły, a w nich stanęła owa dziewczyna.
- Już jestem... Sorry, Rozalio, możesz się przesunąć?
- Jasne, jasne - białowłosa spełniła prośbę koleżanki, mocniej przygniatając mnie to szyby, i po chwili ruszyliśmy.
Kastiel zawzięcie rozmawiał z Destiny, wyglądało na to, że dobrze się znali. Co jakiś czas Rozalia wtrącała się do rozmowy, za co czerwonowłosy gromił ją spojrzeniem, jednak ta zdawała się tego nie zauważać. Dowiedziałam się, iż Lysander ma starszego brata o imieniu Leonard, z którym mieszka i który jest też chłopakiem Rozalii, dlatego oboje wysiedli z pojazdu po drodze. Kastiel odstawił mnie pod dom, za co mu podziękowałam, pożegnaliśmy się, po czym pozostała dwójka odjechała z piskiem opon.
Doprawdy dziwni ludzie. Chyba pora, by skontaktować się z kolegą mego ojca.
***
Witam~! Otóż mam nadzieję, że spodobał Wam się rozdział, i dziękuję również Panience Kernit za wytknięcie błędów, zostały już naprawione ^^ Zapamiętam, i na przyszłość postaram się nie popełniać już tych samych błędów. Zapraszam też wszystkich odwiedzających do komentowania, nie bójcie się, nie gryzę~ Chociaż fakt, czasem nie odpowiadam na komentarze, wybaczcie. Oraz, oczywiście zachęcam do wytykania błędów, które postaram się szybko poprawić.
No, to tyle. Miłego dnia, pozdrawiam~!
- Co ja tu robię? - Udało mi się wydusić po chwili otumanienia.
- Wiesz... Łapiąc mnie, gdy spadałam z drabiny, sama zarobiłaś parę siniaków, do tego uderzyłaś się głową w podłogę i zemdlałaś...- Zaczęła tłumaczyć zawstydzona białowłosa. - Dziękuję, ale nie musiałaś, to ja powinnam teraz leżeć tutaj, a nie ty!
- Fakt, głupie posunięcie - wtrącił się czerwonowłosy, za co zarobił od przyjaciela w łeb.
- Kastiel! - Rozalia zgromiła buntownika spojrzeniem, na co ten się jeszcze głośniej wydarł.
- No co?! Taka prawda! Trzeba myśleć, żeby nie sprowadzać na siebie problemów - ignorując ich dalszą wymianę zdań, spojrzałam w stojące lustro naprzeciwko łóżka. Włosy miałam lekko potargane, pod okiem śliwę, zaś na nosie czerwoną pręgę. Zapewne przecięłam sobie skórę, tylko jak? Z przyglądania się w lustrze wyrwał mnie czyiś dotyk na ramieniu. Odruchowo zwróciłam głowę w tę stronę, by dostrzec lekko uśmiechającego się białowłosego.
- Jak się czujesz? - Spytał łagodnie, ignorując nadal kłócących się przyjaciół.
- Jak ktoś, kto stracił przytomność po zderzeniu się głową z podłogą, a teraz musi wysłuchiwać kłótni na poziomie podstawówki - wypowiadając drugą część zdania spojrzałam zdenerwowana po kłócącej się dwójce znajomych, którzy natychmiast się uspokoili. - Nieważne. Dzięki za doniesienie mnie tutaj, ale będę się już zbierać - wstałam pośpiesznie z łóżka, po czym się zachwiałam lekko, by za chwilę wymijając zmartwionych, a może zdziwionych nastolatków wyjść na korytarz zatrzaskując za sobą drzwi. Westchnęłam cięrpiętniczo, następnie podnosząc wzrok, którym zaczęłam jeździć po ścianach próbując przeanalizować swoje miejsce położenia. Nie było to jakieś szaleńczo trudne, ponad moje możliwości, gdyż z okna dostrzec mogłam szkolny dziedziniec. Zapewne byłam na drugim piętrze. Deszcz pięknie spływał po parapecie i po oknie, w którym widniało moje odbicie. Przez deszcz płynący stróżkami wyglądałam, jakbym płakała. Słysząc odprowadzające mnie aż do schodów krzyki dwójki nastolatków z pomieszczenia, w którym jeszcze przed chwilą się znajdowałam, skierowałam się ku schodom.
Będąc już prawie na parterze, poczułam, jak nogi mi się rozjeżdżają, gdyż podłoga wysmarowana była czymś śliskim, jakby tłuszczem... W ostatniej chwili złapałam się poręczy. Zwisałam głową w dół, nogi wciąż miałam na pół stopniu. Coraz bardziej zdenerwowana całą tą niedorzeczną sytuacją i dniem, zaplotłam stopy wokół poręczy, tym samym zjeżdżając powolutku na sam dół, na którym puściłam się stalowej, czarnej rury. Wylądowałam tyłkiem na ziemi, jednak byłam w miarę zadowolona, że tym razem tylko ta część ciała ucierpiała. Zdjęłam buty, gdyż te mogły okazać się podłymi zdrajcami, umazane w śliskim, lepkim płynie, i idąc przez korytarz w samych skarpetkach, wyszłam na dziedziniec.
Nie zważając zbytnio na deszcz, przebiegłam po betonie do drzwi wejściowych na salę gimnastyczną, czując, jak coś wbija mi się w stopy.
Parę osób zwróciło na mnie uwagę szepcząc coś, zapewne o moim wyglądzie. Niektórzy wyśmiali mnie otwarcie, zaś już obecna nauczycielka kazała mi wracać do domu. Skierowałam się po swoją torbę, która przebywała w szatni, po czym bąknęłam ciche "do widzenia" i wyszłam z budynku. Przed deszczem, którego tempo spadających kropel z nieba coraz bardziej przyśpieszało, okrywał mnie jedynie mały daszek nad drzwiami. W sumie tego nie dało się dłużej nazwa' "deszczem", a jak już to ulewą. Wyjęłam komórkę, sprawdzając godzinę. Trzynasta pięćdziesiąt-sześć. Siostra powinna być jeszcze w szkole, o ile się orientuję. Schowałam telefon, tym razem zakładając kaptur bluzy na głowę i niosąc buty w lewej dłoni, skierowałam się w stronę przystanku autobusowego, na który od dziś powinna byłam iść po szkole. No chyba, że wolałabym godzinny spacerek. Jednak mój plan powrotu do domu przerwał mi czyiś głos, wołający moje imię. Odwróciłam się, by ujrzeć biegnącego w moją stronę Lysandra, ze swoim płaszczem nad głową. Będąc tuż obok mnie, otulił mnie swoim czarnym żakietem, pachnącym malinami i jego osobą, po czym przepraszając mnie, skierował się ku czarnemu, czteroosobowemu ferrari i wcisnął mnie na tylne siedzenie. Po chwili dostrzegłam, że za kierownicą siedzi Kastiel, zaś obok mnie zrozpaczona Rozalia, przeklinająca wszystko i wszystkich. Makijaż jej się rozmazał, włosy poplątały a ubranie doszczętnie przemokło, mimo to nadal wyglądała niczym jakaś bogini. Jedyne co mnie uświadamiało w przekonaniu, że nią nie jest, były te wszystkie przekleństwa. To już nawet JA tak często i długo nie klnę. Mimo to, dziewczyna robiła to nadzwyczaj cicho i sama do siebie. Jakby w ogóle nie kontaktowała ze światem zewnętrznym, co było nieco przerażające, zwłaszcza, gdy na jej usta wpełzł uśmieszek, który często noszą psychopaci albo mordercy, tuż przed zabiciem swej ofiary.
Chwilę, w której pierwszy raz tak bardzo bałam się o swoje życie, przerwał czerwonowłosy buntownik, a raczej jego śmiech.
- Ale masz minę! - Zwrócił się do mnie, patrząc w przednie lusterko. Białowłosy odwrócił się, szturchając przy tym lekko kumpla w ramię i uśmiechnął się przepraszająco w moją stronę.
- Wybacz, pomyślałem, że moglibyśmy cię podwieźć do domu, ale w tej ulewie i tak byś nic nie usłyszała.
- Nic nie szkodzi. To miłe, dziękuję - z trudem wypowiedziałam nie dowierzając, że osoby, które dopiero co poznałam, chciały tracić czas na podwiezienie mnie pod dom.
- Ależ to nic - odezwała się tym razem białowłosa. Już w pełni normalna, położyła dłoń na mym ramieniu i uśmiechnęła się pogodnie. - Gdzie mieszkasz?
- Ulica Balnicway dwadzieścia-trzy.
- Fiuuu... To z godzina drogi stąd, jak nic - zagwizdał z dezaprobatą czerwonowłosy.
- Mała poprawka, pięćdziesiąt-pięć minut - poprawiła go białowłosa.
- Pfff... Też mi różnica - nie chcąc dłużej zagłębiać się w temat i dowiedzieć się, skąd Rozalia wie taki fakt z taką dokładnością, postanowiłam się spytać, dlaczego nadal nie ruszyliśmy.
- Czekamy może na kogoś?
- Taa. Na Destiny - zamurowało mnie. Ta czarnowłosa dziewczyna, tak bardzo przypominająca mi kogoś miała z nami jechać? W tym samym momencie drzwiczki samochodu od strony Rozalii się otworzyły, a w nich stanęła owa dziewczyna.
- Już jestem... Sorry, Rozalio, możesz się przesunąć?
- Jasne, jasne - białowłosa spełniła prośbę koleżanki, mocniej przygniatając mnie to szyby, i po chwili ruszyliśmy.
Kastiel zawzięcie rozmawiał z Destiny, wyglądało na to, że dobrze się znali. Co jakiś czas Rozalia wtrącała się do rozmowy, za co czerwonowłosy gromił ją spojrzeniem, jednak ta zdawała się tego nie zauważać. Dowiedziałam się, iż Lysander ma starszego brata o imieniu Leonard, z którym mieszka i który jest też chłopakiem Rozalii, dlatego oboje wysiedli z pojazdu po drodze. Kastiel odstawił mnie pod dom, za co mu podziękowałam, pożegnaliśmy się, po czym pozostała dwójka odjechała z piskiem opon.
Doprawdy dziwni ludzie. Chyba pora, by skontaktować się z kolegą mego ojca.
***
Witam~! Otóż mam nadzieję, że spodobał Wam się rozdział, i dziękuję również Panience Kernit za wytknięcie błędów, zostały już naprawione ^^ Zapamiętam, i na przyszłość postaram się nie popełniać już tych samych błędów. Zapraszam też wszystkich odwiedzających do komentowania, nie bójcie się, nie gryzę~ Chociaż fakt, czasem nie odpowiadam na komentarze, wybaczcie. Oraz, oczywiście zachęcam do wytykania błędów, które postaram się szybko poprawić.
No, to tyle. Miłego dnia, pozdrawiam~!
Nie mogę nic wykrztusić prócz: cierpliwość mnie zżera.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Świetny rozdział. Bardzo fajnie się czytało. Teraz pytanie co wymyślisz w następnym. Już nie mogę się doczekać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D
Cześć i czołem! Wyspana i rześka przybywam z nową dawką energii do komentowania. \(^.^)/ Cieszę się, że wzięłaś moje rady do serca. Wszystko wygląda schludnie, toteż nie będę się więcej czepiać i od razu przejdę do fabuły.
OdpowiedzUsuńTak coś czułam, że to jednak nie Rozalia uszkodzi swą cudnej urody twarzyczkę. Chociaż spodziewałam się, iż białowłosa po prostu spadnie na główną bohaterkę, a nie ta postanowi uratować lecącą z impetem na dół koleżankę. Szczerze? Nie rozumiem tego, co napisałam. (o_O) Nieważne, lecimy dalej.
Zazdroszczę Kath wygimnastykowania. Nawet wolę nie myśleć, co by się stało, gdybym w przypływie chwilowej głupoty postanowiła wdrapać się na poręcz, by po niej zjechać. Takie manewry to odstawiałam dziesięć lat temu, kiedy byłam małą, słodziutką dziewczynką, przepełnioną pozytywną energią i machającą swoimi jasnymi kucyczkami na wszystkie strony. Szatanie wszechmogący, ja naprawdę zrzędzę jak zgorzkniała staruszka. Chyba moja mentalność jest dużo bardziej wiekowa od ciała.
Nie lubię Destiny. Nie wiem, dlaczego - po prostu tak jest i zdania raczej nie zmienię. To taka Debra z innym imieniem. Właśnie, może ta wredna dziewucha zmieniła tożsamość i nadal bezczelnie krąży po liceum niezauważona? Nie no, ja chyba naprawdę wariuję. Możliwe, że za długo spałam... Tak, tej wersji trzymajmy się niczym tonący brzytwy.
Chyba już nic więcej nie wyciągnę. Będę z niecierpliwością oczekiwać nowego rozdziału. Życzę dużo zdrówka, weny oraz czasu. Jeju, te zdanie jest już tak często przeze mnie powielane, że aż patrzeć na nie nie mogę. Chyba powinnam wymyślić nowe życzenia na koniec komentarza.
A właśnie, byłabym zapomniała. Bardzo dziękuję, że usłuchałaś mej (nie)skromnej prośby i o nowych wpisach informujesz na swoim profilu. To bardzo ułatwia życia - no, przynajmniej moje.
Do następnego!
Witam~ ^•^ Dziękuję za miłe słowa i o Boziu... Uwielbiam czytać długie komentarze xD Panienko Kernit, zauważył, że obie lubimy tworzyć główne postaci chociażby z częścią naszych charakterów. Dlatego też zarówno Destiny jak i Katherine odzwierciedlają mnie, poniekąd. I aż "szokłam" czytając Twoje odczucia związane z Destiny xD No ale trudno.
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś nie czytał mojego drugiego a właściwie to pierwszego opowiadania, wspomnę tylko, iż Destiny jest w nim właśnie główną bohaterką :-:
Na koniec powiem jeszcze tyle, że zachęcam Was do reklamowania swoich blogów, postaram się każdy odwiedzić >...<
To tyle, jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam wszystkich (͡° ͜ʖ ͡°)
Witam~ ^•^ Dziękuję za miłe słowa i o Boziu... Uwielbiam czytać długie komentarze xD Panienko Kernit, zauważył, że obie lubimy tworzyć główne postaci chociażby z częścią naszych charakterów. Dlatego też zarówno Destiny jak i Katherine odzwierciedlają mnie, poniekąd. I aż "szokłam" czytając Twoje odczucia związane z Destiny xD No ale trudno.
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś nie czytał mojego drugiego a właściwie to pierwszego opowiadania, wspomnę tylko, iż Destiny jest w nim właśnie główną bohaterką :-:
Na koniec powiem jeszcze tyle, że zachęcam Was do reklamowania swoich blogów, postaram się każdy odwiedzić >...<
To tyle, jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam wszystkich (͡° ͜ʖ ͡°)