- Halo? - Odezwał się męski, młody głos w komórce, kiedy wycierając mokre włosy traciłam nadzieję na usłyszenie czegoś więcej, niż tylko ten cholerny dźwięk łączenia. Jak na komendę rzuciłam ręcznik na kanapę, spoglądając za okno. Powoli przestawało padać.
- Z tej strony Katherina. Katherina April. Dodzwoniłam się może do Lucas'a Stares'a? - Chwilę trwała cisza, jednak miałam pewność, że rozmówca się nie rozłączył, gdyż słyszałam jego nierówny oddech. Po chwili jednak po drugiej stronie rozbrzmiał drżący głos.
- Tak. Tak, to ja. To naprawdę ty, Katherino? Chyba wieki minęły, nim ostatnim razem Cię słyszałem a co dopiero widziałem.
Wykorzystaj go. - Odezwał się mój wewnętrzny głos. Ta "zła strona mocy". Lucas był dobrym człowiekiem i najlepszym przyjacielem mojego ojca. Nie raz bawił się ze mną, gdy byłam mała a potem z Caroline. Obiecał, że zaopiekuje się nami w razie potrzeby, jednak po wypadku rodziców nie kontaktowałam się z nim ani razu.
- Tak, wiem. Miałam trochę problemów od śmierci rodziców - po drugiej stronie rozmówca zaśmiał się lekko.
- "Trochę"? To już dwa lata. Mogłaś zadzwonić do mnie, przecież wiesz, że bym pomógł tobie i twojej siostrze. Twój ojciec za życia nakazał mi zaopiekować się wami, gdyby coś się stało waszym rodzicom... A tak w ogóle, to jak wam się żyje? Dajesz sobie radę?
- Tak, wiem. Jak na razie chodzę do szkoły, załatwiłam sobie pracę i przeprowadziłyśmy się.
- Podaj dokładny adres to przyjadę.
- Później ci wyślę esemesa, zgoda? Muszę odebrać siostrę ze szkoły i iść do pracy. Później zadzwonię, pa - rozłączyłam się, rzucając tym razem telefon na kanapę. Migiem znalazłam się w swoim pokoju, pakując do sportowej torby strój służbowy. Na siebie zaś założyłam bordową bluzkę na ramiączkach, szare, lekko zwisające dresy, czarne tenisówki i szary, rozpinany sweter z wełny. Mając jeszcze godzinę czasu, wysuszyłam włosy, wyprostowałam i związałam w luźny warkocz, opadający na prawe ramię. Spojrzałam w lustro, po czym skrzywiłam się widząc swoją twarz. Siniaka pod okiem usilnie próbował zamaskować korektor, jednak na marne. Plaster przyklejony poziomo na nosie ukrywał rozciętą skórę, w paru innych miejscach na twarzy miałam lekkie zadrapania, gdyż wchodząc po stopniach na klatce schodowej, musiałam sobie dołożyć wywalając się. Tym razem żadna poręcz mnie nie uratowała, niestety. Mimo to i tak to plecy i brzuch prezentowały się najgorzej, gdyż prawie całe plecy i połowa brzucha pokryte były różnokolorowymi siniakami. No, przynajmniej mogę rzec, iż jestem niczym tęcza. Bardzo bolesna, tak na marginesie. Rozalia nie oszczędziła mnie. Poważnie, mogła darować sobie to wymachiwanie rękoma i nogami na wszystkie strony świata.
Schowałam komórkę do kieszeni dresów, zabierając ze sobą torbę i zamykając mieszkanie na klucz, wyszłam na ulicę. Szczęście, że chociaż Caroline ma blisko do szkoły, zaledwie piętnaście minut, w powolnym tempie. Jednak ja, jak to na prawdziwą sportsmenkę, którą nie byłam przystało, wzięłam rozbieg i już po chwili byłam pod szkolną bramą. Szczegółem było, iż miałam mroczki przed oczami, jakbym miała zaraz zemdleć i nie mogłam złapać tchu. Może i rozciągałam się w przeszłości, co teraz ułatwia mi życie, jednak nigdy nie przepadałam za żadnym rodzajem sportu.
Do moich uszu dobiegł szkolny dzwonek, obwieszczający koniec lekcji. Usiadłam na pobliskiej ławce, wyczekując na swoją siostrę. Jakież było moje zdziwienie, gdy w drzwiach ukazała się owa osóbka w towarzystwie innych dziewczynek. A tak nie chciała się przeprowadzać...
Lekko zażenowana podniosłam się z ławki, kierując w stronę dziewczyn, kiedy dobiegł mnie zza pleców przyjazny, znany głos.
- Amelie! - Odwróciłam się, by dostrzec idącego w moim kierunku blondyna. Skądś go kojarzę, tylko skąd?
- Z tej strony Katherina. Katherina April. Dodzwoniłam się może do Lucas'a Stares'a? - Chwilę trwała cisza, jednak miałam pewność, że rozmówca się nie rozłączył, gdyż słyszałam jego nierówny oddech. Po chwili jednak po drugiej stronie rozbrzmiał drżący głos.
- Tak. Tak, to ja. To naprawdę ty, Katherino? Chyba wieki minęły, nim ostatnim razem Cię słyszałem a co dopiero widziałem.
Wykorzystaj go. - Odezwał się mój wewnętrzny głos. Ta "zła strona mocy". Lucas był dobrym człowiekiem i najlepszym przyjacielem mojego ojca. Nie raz bawił się ze mną, gdy byłam mała a potem z Caroline. Obiecał, że zaopiekuje się nami w razie potrzeby, jednak po wypadku rodziców nie kontaktowałam się z nim ani razu.
- Tak, wiem. Miałam trochę problemów od śmierci rodziców - po drugiej stronie rozmówca zaśmiał się lekko.
- "Trochę"? To już dwa lata. Mogłaś zadzwonić do mnie, przecież wiesz, że bym pomógł tobie i twojej siostrze. Twój ojciec za życia nakazał mi zaopiekować się wami, gdyby coś się stało waszym rodzicom... A tak w ogóle, to jak wam się żyje? Dajesz sobie radę?
- Tak, wiem. Jak na razie chodzę do szkoły, załatwiłam sobie pracę i przeprowadziłyśmy się.
- Podaj dokładny adres to przyjadę.
- Później ci wyślę esemesa, zgoda? Muszę odebrać siostrę ze szkoły i iść do pracy. Później zadzwonię, pa - rozłączyłam się, rzucając tym razem telefon na kanapę. Migiem znalazłam się w swoim pokoju, pakując do sportowej torby strój służbowy. Na siebie zaś założyłam bordową bluzkę na ramiączkach, szare, lekko zwisające dresy, czarne tenisówki i szary, rozpinany sweter z wełny. Mając jeszcze godzinę czasu, wysuszyłam włosy, wyprostowałam i związałam w luźny warkocz, opadający na prawe ramię. Spojrzałam w lustro, po czym skrzywiłam się widząc swoją twarz. Siniaka pod okiem usilnie próbował zamaskować korektor, jednak na marne. Plaster przyklejony poziomo na nosie ukrywał rozciętą skórę, w paru innych miejscach na twarzy miałam lekkie zadrapania, gdyż wchodząc po stopniach na klatce schodowej, musiałam sobie dołożyć wywalając się. Tym razem żadna poręcz mnie nie uratowała, niestety. Mimo to i tak to plecy i brzuch prezentowały się najgorzej, gdyż prawie całe plecy i połowa brzucha pokryte były różnokolorowymi siniakami. No, przynajmniej mogę rzec, iż jestem niczym tęcza. Bardzo bolesna, tak na marginesie. Rozalia nie oszczędziła mnie. Poważnie, mogła darować sobie to wymachiwanie rękoma i nogami na wszystkie strony świata.
Schowałam komórkę do kieszeni dresów, zabierając ze sobą torbę i zamykając mieszkanie na klucz, wyszłam na ulicę. Szczęście, że chociaż Caroline ma blisko do szkoły, zaledwie piętnaście minut, w powolnym tempie. Jednak ja, jak to na prawdziwą sportsmenkę, którą nie byłam przystało, wzięłam rozbieg i już po chwili byłam pod szkolną bramą. Szczegółem było, iż miałam mroczki przed oczami, jakbym miała zaraz zemdleć i nie mogłam złapać tchu. Może i rozciągałam się w przeszłości, co teraz ułatwia mi życie, jednak nigdy nie przepadałam za żadnym rodzajem sportu.
Do moich uszu dobiegł szkolny dzwonek, obwieszczający koniec lekcji. Usiadłam na pobliskiej ławce, wyczekując na swoją siostrę. Jakież było moje zdziwienie, gdy w drzwiach ukazała się owa osóbka w towarzystwie innych dziewczynek. A tak nie chciała się przeprowadzać...
Lekko zażenowana podniosłam się z ławki, kierując w stronę dziewczyn, kiedy dobiegł mnie zza pleców przyjazny, znany głos.
- Amelie! - Odwróciłam się, by dostrzec idącego w moim kierunku blondyna. Skądś go kojarzę, tylko skąd?
*Serio? Już go nie pamiętasz? To Nataniel, ty idiotko. Główny gospodarz w naszej budzie.*
Gdy chłopak spojrzał na mnie, na jego usta wpełzł lekki uśmiech.
- Cześć, Katherine. Co tu robisz?
- Ech, cześć. Czekam na siostrę, stoi tam z koleżankami - pokazałam palcem wskazującym na żegnające się ze sobą dziewczynki.
- O, to tak jak ja - kończąc te zdanie, dwie, małe siedmioletnie blondynki przybiegły do nas.
- To Amelie, moja młodsza siostra. Przywitaj się.
- Dzień dobry - odezwała się siostra blondyna. Miała, tak samo jak On, złote oczy i jasną cerę. Uśmiechała się pogodnie, skacząc spojrzeniem to na mnie, to na Caroline.
- Witaj, Amelie. Pewnie już się znacie. To moja siostra, Caroline - uch. Jak ja nie cierpię takiego zbędnego przedstawiania się. W końcu pewnie i tak nie będę spędzała czasu z Natanielem, a tym bardziej z jego siostrą. Po krótkiej rozmowie, Nataniel wraz z siostrą skierowali się w stronę czarnej limuzyny, zaś ja z siostrą w stronę naszego domu.
Żadna z nas się nie odzywała, jakoś nieszczególnie miałam ochotę na rozmowę z kimkolwiek, nawet z nią. Wyciągnęłam telefon, by sprawdzić godzinę. Za dziesięć szesnasta. Będąc na miejscu oddałam klucze do mieszkania siostrze i poinstruowałam, co ma zrobić w domu, po czym bez słowa ruszyłam w stronę swojego miejsca pracy.
Ubrana w służbowy uniform przeglądałam się w dużym lustrze, w szatni. Gdy zegar wskazał godzinę szesnastą-trzydzieści, postanowiłam udać się do baru. Wcześniej przywitałam się jedynie z ochroniarzami i kelnerami, jednak dopiero gdy stanęłam za barem, spotkałam się z szefem.
- Jak zwykle punktualna - poklepał mnie po głowie w geście pochwały. - Ale... Co ci się stało? Ktoś cię napadł?
- Nie, niefortunnie znajoma ze szkoły na mnie spadła - wolałam darować sobie fakt, że sama podbiegłam pod nią, wręcz prosząc się o szkody cielesne.
- Aaach, rozumiem. Wybacz, po prostu myślałem... No rozumiesz - spojrzał na mnie niepewnie, drapiąc się w zakłopotaniu po karku.
Po godzinie zaczęli przychodzić do klubu ludzie, najczęściej byli to jacyś "groźnie wyglądający bad-boy'e" albo kobiety ubrane niczym dziwki. Znudzona ludźmi przygotowywałam drinki i podawałam osobiście osobom siedzącym przy barze, za którym stałam, albo czekałam na kelnerów.
- Przepraszam, mogę coś zamówić? - Usłyszałam dziwnie znajomy głos po mojej lewej. Byłam zajęta klientami z prawej strony, dlatego nie zauważyłam gdy dosiadła się nowa osoba.
- Tak, już jestem. Co po... - Spojrzałam na danego osobnika, którego uśmiech na mój widok się pogłębił, zaś w oczach zauważyłam radosne ogniki.
- D-Dake?! - Zdążyłam wydusić nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.
- Witaj, Kath. Dawno żeśmy się nie widzieli.
Gdy chłopak spojrzał na mnie, na jego usta wpełzł lekki uśmiech.
- Cześć, Katherine. Co tu robisz?
- Ech, cześć. Czekam na siostrę, stoi tam z koleżankami - pokazałam palcem wskazującym na żegnające się ze sobą dziewczynki.
- O, to tak jak ja - kończąc te zdanie, dwie, małe siedmioletnie blondynki przybiegły do nas.
- To Amelie, moja młodsza siostra. Przywitaj się.
- Dzień dobry - odezwała się siostra blondyna. Miała, tak samo jak On, złote oczy i jasną cerę. Uśmiechała się pogodnie, skacząc spojrzeniem to na mnie, to na Caroline.
- Witaj, Amelie. Pewnie już się znacie. To moja siostra, Caroline - uch. Jak ja nie cierpię takiego zbędnego przedstawiania się. W końcu pewnie i tak nie będę spędzała czasu z Natanielem, a tym bardziej z jego siostrą. Po krótkiej rozmowie, Nataniel wraz z siostrą skierowali się w stronę czarnej limuzyny, zaś ja z siostrą w stronę naszego domu.
Żadna z nas się nie odzywała, jakoś nieszczególnie miałam ochotę na rozmowę z kimkolwiek, nawet z nią. Wyciągnęłam telefon, by sprawdzić godzinę. Za dziesięć szesnasta. Będąc na miejscu oddałam klucze do mieszkania siostrze i poinstruowałam, co ma zrobić w domu, po czym bez słowa ruszyłam w stronę swojego miejsca pracy.
Ubrana w służbowy uniform przeglądałam się w dużym lustrze, w szatni. Gdy zegar wskazał godzinę szesnastą-trzydzieści, postanowiłam udać się do baru. Wcześniej przywitałam się jedynie z ochroniarzami i kelnerami, jednak dopiero gdy stanęłam za barem, spotkałam się z szefem.
- Jak zwykle punktualna - poklepał mnie po głowie w geście pochwały. - Ale... Co ci się stało? Ktoś cię napadł?
- Nie, niefortunnie znajoma ze szkoły na mnie spadła - wolałam darować sobie fakt, że sama podbiegłam pod nią, wręcz prosząc się o szkody cielesne.
- Aaach, rozumiem. Wybacz, po prostu myślałem... No rozumiesz - spojrzał na mnie niepewnie, drapiąc się w zakłopotaniu po karku.
Po godzinie zaczęli przychodzić do klubu ludzie, najczęściej byli to jacyś "groźnie wyglądający bad-boy'e" albo kobiety ubrane niczym dziwki. Znudzona ludźmi przygotowywałam drinki i podawałam osobiście osobom siedzącym przy barze, za którym stałam, albo czekałam na kelnerów.
- Przepraszam, mogę coś zamówić? - Usłyszałam dziwnie znajomy głos po mojej lewej. Byłam zajęta klientami z prawej strony, dlatego nie zauważyłam gdy dosiadła się nowa osoba.
- Tak, już jestem. Co po... - Spojrzałam na danego osobnika, którego uśmiech na mój widok się pogłębił, zaś w oczach zauważyłam radosne ogniki.
- D-Dake?! - Zdążyłam wydusić nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.
- Witaj, Kath. Dawno żeśmy się nie widzieli.